Być wrabianym to nic dobrego. Ale jeszcze gorzej jest, gdy ktoś wie, że jest wrabiany i mimo to pozwala się wrobić.
Kilka dni temu Filip Memches w sobotnim dodatku „Rzeczpospolitej”, zatytułowanym „Plus Minus”, napisał: „Historia wrobiła chrześcijan w coś, co nie miało być ich misją. Zamiast ewangelizować ludzkość i pchać sprawy do przodu, stali się oni strażnikami starego porządku i wrogami wszelkich zmian”. Dodał, że taka opinia przylgnęła do wyznawców Chrystusa po rewolucji francuskiej. I że Polska jest przykładem sytuowania Kościoła po prawej stronie sceny politycznej, jako wroga wszelkiego postępu.
Zapewne Memches tekst pisał jeszcze przed wybuchem zorganizowanej przez część mediów nagonki na tych, którzy swoimi głosami odrzucili w Sejmie projekty ustaw o tzw. związkach partnerskich. Jednym z podstawowych, kluczowych słów pojawiających się w tej z mozołem montowanej akcji, jest właśnie „postęp”. Ci, którzy nie są za tzw. związkami partnerskimi, nie są postępowi. Są konserwą, co stara się łopatologicznie przedstawić na swojej okładce jeden z tygodników.
Wygląda więc na to, rzeczywistość w brutalny sposób postanowiła potwierdzić diagnozę publicysty.
Problem w tym, że niestety całkiem liczni są wśród wyznawców Jezusa w naszej bliskiej rzeczywistości tacy, którzy z ochotą dali i nadal dają się wrabiać w pełnienie pod sztandarami Chrystusa misji, której na próżno szukać w Ewangelii. Misji utrwalania stanu zastanego. Ratowania, czego się jeszcze da. Skupiania się na tym, aby minimalizować straty.
Ze ściśniętym żołądkiem przeczytałem streszczenie przedstawionej podczas niedawnych obrad Komisji Duszpasterstwa Episkopatu analizy siedmiu etapów degradacji kultury europejskiej. Wstrząsający wywód. Mogące niejednego wpędzić w depresję studium degrengolady i upadku cywilizacyjnego. Wyczerpująca diagnoza.
Jednak czytając starannie wypunktowane objawy postępującej degradacji wciąż nie mogłem się pozbyć drażniącego pytania: „No dobrze, ale co w tym czasie robili chrześcijanie? Dlaczego dali sobie odebrać pochodnię postępu i zamiast nadal być awangardą ludzkości, pozwolili się zepchnąć na koniec peletonu, a może nawet w ogóle do rowu?”.
Być wrabianym to nic dobrego. Ale jeszcze gorzej jest, gdy ktoś wie, że jest wrabiany i mimo to pozwala się wrobić. Potem już tylko racjonalizuje sobie rolę, którą mu ktoś inny narzucił. Fałszywą misję zaczyna uważać za swoją. I zaczyna mu z tym być dobrze.
Od redakcji wiara.pl
Jako uzupełnienie komentarza ks. Artura Stopki proponujemy też lekturę dzisiejszego przeglądu prasy
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.