Nigdy nie mów „potem”

Jan Paweł II dostał listę hierarchów, którzy mieli z nim odprawić Mszę św. kanonizacyjną o. Kolbego. Spojrzał i zapytał: „A gdzie jest ks. Szweda?”. Chodziło o proboszcza z Łazisk.

Więźniowie płakali. Słowa „kapelonka” znów zapalały do życia. Ściągnięto go do innych baraków, żeby tam też mówił. Harował i głodował ze wszystkimi, ale oprócz tego spowiadał. A od kiedy został pomocnikiem pielęgniarza w szpitalu obozowym, udzielił rozgrzeszenia setkom umierających. Widział, jak Niemcy zabrali kiedyś ok. 250 jego pacjentów, w tym wielu jeńców radzieckich, i odprowadzili ich do bunkra do zagazowania. Błogosławił ich i udzielał absolucji generalnej. Pewnego wieczoru poczuł, że musi natychmiast iść „na internę”. Usłyszał tam przeraźliwe jęki. „Co się dzieje?” – spytał. „Jeden z więźniów trzy dni już kona, a umrzeć nie może. 38 lat nie był u spowiedzi, prosi o księdza” – rzucił ktoś. Ks. Konrad podszedł. „Jestem księdzem katolickim” – powiedział. „To chyba sam Bóg cię tu przysyła” – powiedział umierający. Wyspowiadał się i chwilę po wyjściu ks. Szwedy umarł. Zrobiło to na świadkach takie wrażenie, że wszyscy poprosili o spowiedź, a „na sali chorych rodziła się dziwna atmosfera, przeniknięta Bożym pokojem, duchową równowagą. Wielu w takiej sytuacji odnajdywało Boga” – wspominał. W szpitalu pielęgnował też o. Maksymiliana Kolbego i zaprzyjaźnił się z nim.

Odliścianie terenu

W książce „Świadectwo śląskiego kapłana” księża Józef Kiedos i Antoni Brzytwa napisali o ks. Szwedzie: „Po wojnie długo oczekiwał na objęcie samodzielnej placówki. Nie ukrywał tego, jak bardzo chciał być proboszczem. Często modlił się o to – jak sam żartobliwie mówił – takimi słowami: »Panie Boże, spraw, by mi chociaż najmniejszą parafię w diecezji dali«. Wreszcie otrzymał skierowanie do faktycznie najmniejszej, tworzącej się wówczas parafii w Chudowie, na co odpowiedział również żartem: »Panie Jezu, nie musiałeś mnie wysłuchiwać tak dosłownie«”. Później trafił do parafii św. Floriana w Chorzowie, gdzie dokończył budowę kościoła. W 1960 r. do aresztu ks. Szwedę wsadzili na cztery miesiące komuniści, twierdząc, że w czasie budowy wręczył urzędnikowi łapówkę. Był dla ludzi wielkim autorytetem. W czasie kolędy w Chorzowie wchodził nawet do knajpy, gdzie przesiadujący tam pijacy natychmiast rzucali się na kolana. Sam od piątej rano odśnieżał albo, jak mawiał, „odliściał teren kościelny”. Nawet na emeryturze miał tyle energii, że prosił biskupa Bednorza o pracę. Został więc proboszczem w Łaziskach Górnych. Zbudował tam dom parafialny. – Choć przyszedł jako emeryt, pałał gorliwością jak neoprezbiter. Przykładowo w Triduum Paschalnym księża zwykle dzielą się obowiązkami, a on wszystko chciał robić sam – mówi ks. Suchoń. Przy całej swojej oryginalności był bardzo mądrym księdzem. I nadzwyczaj pracowitym. Ks. Suchoń uważa, że był filarem diecezji. Zapamiętał, jak prałat Szweda każdego wieczoru błogosławił z tarasu na cztery strony mieszkańcom Łazisk. I jak codziennie odmawiał części brewiarza np. za małżonków czy za młodzież z parafii. Pamięta też takie nauki ks. Szwedy, jak: „Nigdy nie należy mówić »potem«, bo »potem« znaczy nigdy, a w najlepszym wypadku byle jak”. – Nieraz mi się to powiedzonko przypomina i mnie mobilizuje – wyznaje.

«« | « | 1 | 2 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11