Kobiety w ornatach czy księża na ślubnym kobiercu nie rozwiążą problemu powołań. Powołania w Kościele są, tylko trzeba je odkryć. Kapłani swoje, a świeccy swoje.
Lepiej schować się za
Jednak znaczna większość ludzi świeckich angażuje się słabo, albo wcale. Powodów może być wiele. Czasami jest to strach przed reakcją otoczenia. Człowiek bliski Kościołowi jest nieraz postrzegany jako dziwoląg nie z tego świata. – W tym czasie, kiedy jestem tutaj na Studium, odbywa się też szkolny biwak. Cała klasa pojechała oprócz mnie. Pytali, dlaczego nie jadę. Kiedy powiedziałam, że będę w Koszalinie na kursie animatora, to zaraz pojawiły się komentarze typu: „co, znowu coś z Kościołem, ogarnij się” – opowiada Julia Sklenarska, licelistka ze Słupska, przyszła animatorka grup kandydatów do bierzmowania. Innym razem jest to po prostu lęk przed nieznanym. – Nie była to łatwa decyzja – wspomina Wiesław Filipczyk, przyszły szafarz. – Nawet najbliżsi pytali, po co mi to, przecież są księża. W końcu proboszcz zaprosił mnie i żonę na rozmowę i wszystko nam wyjaśnił – dodaje. Są też inne powody; czasami zwykła nieśmiałość czy niewiara we własne możliwości. Innym razem wygodnictwo czy po prostu podejście do Kościoła, jak do zakładu usług religijnych – płacę, więc wymagam. Częstym problemem jest też brak czasu. Praca po kilkanaście godzin dziennie utrudnia jakiekolwiek zaangażowanie w Kościele.
Jestem filarem
Często jednak bierność świeckich jest winą nas – księży. W niektórych parafiach ksiądz jest jak wielofunkcyjny robot. Głosi kazania, spowiada, liczy tacę, zajmuje się dachem, cieknącymi rynnami i dystrybucją czasopism religijnych. Czasami nie chcemy dostrzec, że ci świeccy to wcale nie tacy laicy i na wielu rzeczach znają się po prostu lepiej niż my, choćby np. na finansach czy na dziennikarstwie. Nie brakuje też wykształconych świeckich teologów. Boimy się powierzyć im odpowiedzialność, bo może kiedyś się sparzyliśmy, ktoś coś zawalił. Albo nie chcemy tego, co stało się w niektórych miejscach na Zachodzie, gdzie świeccy niejako wypchnęli księży i, udając pasterzy, wzięli stery w swoje ręce. Zaniedbujemy więc tych, którzy już są blisko.
– Mając wykształconych lektorów, animatorów, szafarzy czy innych zaangażowanych, zostawiamy ich samym sobie. Zapominamy, że jesteśmy od tego, aby im pomagać, koordynować ich działania, wyznaczać zadania, współdziałać z nimi. Jeśli jest to współdziałanie, to każdy znajdzie swoje właściwe miejsce – zauważa ks. Mazur. Z drugiej strony brakuje wyjścia ku tym, którzy potencjalnie byliby gotowi do działania. – Jedna osoba powiedziała mi kiedyś: „proszę księdza, ja bym chętnie poczytał, czy jakoś się zaangażował, tylko nie ma takiego sygnału, że ja coś mogę robić”. Tych sygnałów z naszej strony powinno być więcej, bo ludzie często sami nie mają śmiałości – dodaje ks. Woźniak.
Ważne jest jeszcze jedno. Nie chodzi teraz o to, że trzeba koniecznie do czegoś należeć, że wszyscy muszą mieć jakąś konkretną robotę, funkcję. Najważniejszą posługą dla Kościoła jest zawsze modlitwa. Czas spędzony na adoracji czy z różańcem w ręku, może przynieść Kościołowi więcej owoców niż niejedna huczna akcja ewangelizacyjna. Pytanie tylko, ile w naszej modlitwie jest naszych spraw, a ile Kościoła? Czy ktoś modli się w intencjach ojca świętego nie tylko przy okazji zyskiwania odpustu?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).