Pątnik musi być gotowy na ryzyko, świadom, że może zdarzyć się coś wyjątkowego. Że może dojść tam, gdzie się nawet nie spodziewa, że może odkryć coś, czego się nie spodziewa… I że to zmieni jego życie.
Innym pielgrzymkowym małżeństwem są Barbara i Robert Sołtysowie, również z Gorzowa. – Pewnego razu porządkowy przyprowadził kolegę, właśnie Roberta, bym mu podpisała plakietkę – uśmiecha się Basia, która w sumie była 16 razy na pielgrzymce, najpierw jako zwykły pielgrzym, później jako kierownik trasy. Poślubiła Roberta 10 lat temu w Bukowcu. – Od tamtego czasu co roku w tej miejscowości rozdajemy każdej grupie torbę cukierków – śmieje się Robert. Później, gdy pojawiały się dzieci nie zawsze dało się być wspólnie na jasnogórskim szlaku. Jednak nawet wtedy Basia z dziećmi przyjeżdżała choć na 2–3 dni. – To nasz sposób uczenia dzieci, czym jest wiara, modlitwa oraz wyraz pamięci o Matce Bożej – wyjaśnia żona, a mąż dodaje: – Dzieci tak zżyły się z pielgrzymami, że mówią do nich „ciociu” i „wujku”.
Są też całe „rodziny pielgrzymkowe”, jak np. Leokadia i Piotr Stachowscy z trójką dorosłych dziś dzieci. – Gdy pierwszy raz szliśmy razem w 1994 roku Daria miała 12 lat, Adam 10, a Błażej 2,5 roku. Od tamtego czasu to dla nas sposób na spędzanie dobrych wakacji – mówią małżonkowie. Pielgrzymowali w różnych grupach, ale najbardziej związali się z Zieloną i później z Biało-Czerwoną, wyruszającymi z ich Zielonej Góry. Pan Piotr szybko zaangażował się w pracę organizacyjną. Szukał ofiarodawców żywności i potrzebnych rzeczy, a na trasie wraz z żoną zajmował się transportem i przygotowywaniem posiłków. Na początku Błażej większość drogi jechał w wózku, a pozostałe dzieci biegały wśród pielgrzymów. – Gdy miałem 7 lat, każdego dnia pielgrzymki zakładałem się z bratem Heniem z grupy Zielonej o to, kto przejdzie cały dzień. Przegrany stawiał oranżadę. W tamtym roku po raz pierwszy przez całą drogę nie jechałem ani razu – śmieje się Błażej, który, jak sam mówi, jest pełnoletnim pielgrzymem, bo na szlaku był już 18 razy. Z czasem rodzeństwo zaczęło pełnić różne funkcje: Daria była w ekipie muzycznej, a bracia zostali porządkowymi.
Pielgrzymka się zmienia
– Kiedyś bardziej zwracało się uwagę np. na strój, większa była dyscyplina i wszystko robiliśmy razem – mówi Basia Sołtys. – Teraz ludzi trzeba wychowywać do pielgrzymowania. Zwracamy uwagę, że idąc, nie używa się telefonów, nie słucha mp3… Musimy walczyć o klimat modlitwy – dodaje jej mąż Robert. Ks. Andrzej Tomys, obecny kierownik grup gorzowskich, widzi w tym jednak i dobre strony: – Zamiast o pokucie i wyrzeczeniu, mówimy bardziej o rekolekcjach w drodze. Chcemy nie tylko się umartwiać, ale też Panu Bogu oddawać chwałę, a wobec mijanych ludzi składać świadectwo żywej wiary. Przez lata zmieniły się warunki noclegów. Nie śpi się już w stodołach, ale w szkołach i salach gimnastycznych. Inaczej wyglądają wyżywienie i higiena. Wszyscy jednak zgodnie mówią, że najważniejsza jest świadomość celu, życzliwość spotkanych osób oraz żywszy sposób przeżywania wiary. – W jednej miejscowości na trasie mieszkańcy na drogę przed nami sypią kwiaty. Mówią, że to przechodzi Jezus. Zawsze mnie to wzrusza – wyznaje Piotr Stachowski. Na pielgrzymce można doświadczyć też jedynej w swoim rodzaju solidarności. – Kiedyś, pamiętam, spalił się jeden z kościołów, który odwiedzaliśmy po drodze. My, pielgrzymi, zbieraliśmy później ileś razy ofiary na jego odbudowę – mówi Robert Sołtys. Istotę pielgrzymowania dobrze określił ks. Witold Andrzejewski: – Pątnik musi być gotowy na ryzyko, świadom, że może zdarzyć się coś wyjątkowego. Że może dojść tam, gdzie się nawet nie spodziewa, że może odkryć coś, czego się nie spodziewa… I że to zmieni jego życie.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).