Z czasem odkrywaliśmy, że wiedza nie jest batem na dzieci...
Nadwiślańska kraina wzgórz, łęgów, kęp, hamujących przemieszczanie się piachu główek, rzecznych barek, nie była otoczeniem motywującym dzieciaki do nauki. Przeciwnie, zawsze znalazł się powód, by czmychnąć z domu, zanurzyć się w zieleni, popłynąć na drugi brzeg, czyli oderwać się od nużących czytanek, słupków, prac domowych, zadanych do wyuczenia na pamięć wierszy. Jeśli coś wciągało, to przygody Tomka, Stasia i Nel, indiańskich wojowników. Czyli to wszystko, co pachniało wiatrem i przygodą. Ale prędzej czy później musiał nadejść moment, gdy ten zaczarowany świat należało zostawić i usiąść nad zeszytami. Tu rodzice bywali pomocni. Bardzo pomocni. Gdy zabrakło im argumentów typu nie dostaniesz na cukierki, nie pojedziesz na wakacje i tym podobnych, pojawiał się ten ostateczny, najbardziej budzący grozę. Jeśli nie będziesz się uczył, pójdziesz na wagony. A ojciec po raz kolejny powtarzał stare przysłowie. Nie chciało się nosić teczki, trzeba nosić woreczki.
Jak wyglądał rozładunek węgla na wagonach widziałem. Bocznica znajdowała się blisko naszego domu. Dla nastoletniego chłopaka nie była to wizja uszczęśliwiająca. Przytłoczony nią siadałem przy stole i wyjmowałem z tornistra książki i zeszyty. Podobnie moje koleżanki i koledzy z podwórka. (Ech, dzieci blokowiska, czy wy wiecie co to było podwórko?). Dla rodziców była to chwila wytchnienia. Przez mniej więcej godzinę nie trzeba było czuwać, by któryś z nas nie spadł z dachu czy nie próbował roweru przerobić na samochód. Mająca nieopodal sad sąsiadka przestawała nań zerkać. (Nie o jabłka, ale o gałęzie chodziło.)
Z czasem odkrywaliśmy, że wiedza nie jest batem na dzieci. Przeciwnie, jej posiadanie czyni życie łatwiejszym. Pojechaliśmy kiedyś na wieś. Na podwórko zajechał wóz z sianem. Że nie jest to pojazd z łatwością poddający się równoczesnej władzy ciągnącego i kierującego, stanął w odległości niezbyt nadającej się do rozładunku. Trzeba było go, jak powiedział gospodarz, tyłem nadrzucić. Po czym wziął do ręki drąg, podłożył pod tylną oś i przesunął jak zabawkę. Osłupieliśmy ze zdumienia. Jaką on ma siłę! To nie siła, odparł, to fizyka. I zaprosił do udanego eksperymentu. Dzięki niemu wiedziałem dlaczego zamiast pisania ściągi lepiej nauczyć się wzoru na pamięć.
Ta wiedza przydała się w zupełnie niespodziewanych okolicznościach. Po kilkunastu latach, gdy uczyłem w szkole religii, na jednej z lekcji uczniowie byli wyjątkowo roztargnieni. W pewnym momencie ktoś powiedział, że dziś chyba z zajęć nic nie będzie, bo cała klasa ma problem. Następna miała być matematyka, a nikt nie rozwiązał domowego zadania. Okazało się bajecznie łatwym. Wystarczyło podstawić bardzo rzadko używany, stąd przez nich zapomniany, wzór. Zdumienie uczniów podobne było mojemu, gdy patrzyłem na przesuwany wóz.
Na innej lekcji rozgorzała dyskusja na temat średniowiecza. Oczywiście ciemnego. Wyciągnąłem z zaplecza pracowni drewnianą ekierkę i kawał starego sznura, a następnie poprosiłem, by za pomocą tych dwóch pomocy wytyczyli przynajmniej fragment nowego kanału, łączącego Gopło ze Zgłowiączką. Reakcja była wiadoma. To niemożliwe. Widzicie, a w ciemnym średniowieczu, za pomocą takich prostych przyrządów, wytyczono kanał Bachorze. Czym jest, a właściwie są pozostałości kanału, nie musiałem tłumaczyć. Przecież w jego okolicach zamieszkiwali.
Gdy już przy ciemnych sprawach jesteśmy warto przypomnieć stary zwyczaj wstrzymywania się od kąpieli w otwartych zbiornikach przed świętym Janem. Bo – jak niegdyś mawiano – jeszcze wody nie ochrzcił. Wiele razy widziałem szyderczy uśmiech, gdy starsi przestrzegali. Ale my, dzieciaki wychowane nad Wisłą, w mieście otoczonym lasami i kilkudziesięcioma jeziorami, wiedzieliśmy, że przed świętym Janem woda „kwitnie”. Czyli wytrącają się z niej glony, co widać czasem w postaci zielonej zawiesiny. I że kąpiel w niej gniewu Bożego najprawdopodobniej nie wywoła, ale do wizyty u dermatologa może zmusić. Czyli ta biologia (przyroda – jak w czasach dinozaurów mawiano) do czegoś jednak jest przydatna.
Przed laty zafascynowali mnie Ojcowie Pustyni. Pochłaniałem nocami żywot świętego Antoniego i opowieści starców. Znajomi słuchali o tych zainteresowaniach z przymrużeniem oka i patrzyli na mnie jak na dziwaka. Aż przyszedł moment, gdy trafiłem na małą książeczkę ze zbiorem stosowanych w psychoterapii opowieści Wschodu. We wstępie autor zbioru dał mały wykład o teorii oddziaływania wielopoziomowego. Potem doszły badania, zajmujące się wykorzystaniem opowieści Ojców w psychologii głębi. Zdobytą w ten sposób wiedzę postanowiłem zweryfikować w szkole. Z całkiem niezłym skutkiem.
Na koniec trzeba uporać się z pokusą okraszenia felietonu mądrym cytatem. Odpowiedni fragment Fides et ratio albo słynne zdanie Pascala o odrobinie wiedzy aż się proszą o zamieszczenie. Dajmy spokój… Nie żeby za mądre były. Przeciwnie. Ale ta mądrość nie przekona póki człowiek nie stanie przy wozie z sianem, młotkiem palca nie rozwali, nie postawi pytania o sposób dotarcia do agresywnej klasy… Jednym słowem póki nie zobaczy, że to działa.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.