Po co chrześcijaninowi, który chce występować w imieniu wykluczonych, odwołania do idei lewicowych?
Pytanie z sali: Dlaczego kwestia nierówności ekonomicznych, gdyby istniały w rozsądnym stopniu, jest przez panów nie do zaakceptowania?
JMak: Ludzie chcą żyć w szczęśliwym społeczeństwie. Nie będzie ono takie, jeśli istnieć będzie jasno uprzywilejowana grupa. Lewica zdała już sobie sprawę, że kapitalizm jest tym aktorem, przeciw któremu powinniśmy się zjednoczyć.
MG: Kapitalizm jest naszą wspólną, dla Kościoła i lewicy, sprawą, ponieważ zagraża godności człowieka. Połączyć nas może przekonanie o delikatności materiału, jakim jest człowiek, którym nie można bezkarnie manipulować i urabiać go dla swoich potrzeb.
MT: Myśląc o równości i kapitalizmie, nawet jeśli sami mamy w miarę egalitarne społeczeństwa, musimy patrzeć globalnie. Nasze obowiązki mierzone są nie tylko w kontekście naszych współobywateli, ale całego świata.
MG: To jest jednak bardziej kwestia polityki, niż wiary. Kościół będzie musiał zadecydować, po której staje stronie – konserwowania obecnego ładu czy jego kontestacji. Jeśli Kościół stanie po stronie establishmentu, to stanie się moim przeciwnikiem. To, że prezes banku zarabia pięciokrotność średniej krajowej, jest dla mnie do zaakceptowania. Ale po co komuś jeszcze więcej pieniędzy? Nierówności niszczą nie tylko biznes, co widzimy w kontekście kryzysu, ale także demokrację.
Pytanie z sali: Mam wrażenie, że nie doceniają panowie kwestii dobroczynności. Istnieje bardzo wiele instytucji i organizacji kościelnych, niemających swojego odpowiednika w żadnym innym środowisku. Czy panowie to bagatelizują?
MG: Nie mam nic przeciwko dobroczynności. Dużo bardziej jednak ufam prawu, niż sumieniu. Państwo i systemowe rozwiązania są po prostu ważniejsze.
JMak: Dobroczynność zbyt często traktowana jest jako plaster na sumienie. Rzuci się coś z pańskiego stołu, ale niczego nie chce się prawdziwie oddać. Problem polega też na tym, że Kościół czuje się monopolistą w sferze dobroczynności, uważa się za czyste dobro. Kiedy pojawia się konkurencja, to dla Kościoła z automatu jest podejrzana, co świetnie widać na przykładzie WOŚP. Dobroczynność wszystkiego nie załatwi, a dobre społeczeństwo poznaje się po tym, jak żyje się najuboższym.
MT: Nie ma wątpliwości, że w Polsce pierwszym i naczelnym dobroczyńcą jest Kościół. To jest pula wielkiego dobra, które się wydarza. Jednak przy zestawieniu strukturalnych rozwiązań i indywidualnej potrzeby miłosierdzia, nie przechylałbym szali w stronę tej ostatniej. Produkowanie przez Kościół bardzo abstrakcyjnej koncepcji wolności nie załatwia problemu. Ewangeliczni „szaleńcy” zawsze będą potrzebni i zawsze będą wspaniali, ale to musi działać dwutorowo.
Pytanie z sali: Czy i jaką panowie widzą możliwość współpracy środowisk lewicy i Kościoła w kwestiach dotyczących rodziny i niżu demograficznego?
MG: To ważny punkt. Zarzuca się lewicy, że chce zniszczyć rodzinę, ale kapitalizm już to zrobił. To kapitalizm zagraża rodzinie jako instytucji reprodukującej więzi społeczne. Nie dziwię się, że ludzie nie chcą mieć dzieci, ale nie chcą nie dlatego, że są liberałami, tylko dlatego, że nie są w stanie ich utrzymać. Tu stoimy po jednej stronie. Rodzina nie jest obowiązkiem, rodzina jest wolnością, ludzie powinni mieć swobodę zajmowania się dziećmi, a teraz jej nie mają.
JMak: Rysuje się tu płaszczyzna porozumienia. Kapitalizm miele i robi sieczkę ze wszystkiego, także z naszych relacji międzyludzkich, kruszy więzi rodzinne znacznie mocniej, niż wprowadzenie związków partnerskich.
MT: Jacek Żakowski przekonywał niedawno, że mamy obecnie do czynienia z zamienianiem relacji na transakcje. Nauczyciel nie jest nauczycielem, tylko dostawcą usług edukacyjnych. Lekarz nie jest lekarzem, tylko dostawcą usług medycznych. Do przezwyciężenia niżu demograficznego niezbędne są socjalne zabezpieczenia, pozwalające rodzinie dobrze funkcjonować.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.