– Moja mama jest ciężko chora, potrzebuje wózka inwalidzkiego. Ale to drogi nabytek. Dopiero tutaj trafiłam na wózek, na który mnie stać. Zapłaciłam 50 zł, ale gdybym mogła, dałabym więcej – mówi pani Krystyna z Rumi.
Krzyż na ścianie. Na podłodze dywaniki w kształcie serc. Za ladą godło i biało-czerwona flaga. Małe pomieszczenia przepełnione towarem: ubraniami, obrazami, książkami, a nawet telewizorami, meblami czy urządzeniami sanitarnymi. Niektóre rzeczy są nowe, inne używane, ale w dobrym stanie. – Dary może przynosić każdy, ale nie mogą być zniszczone. Mają przecież jeszcze służyć innym. My bierzemy wszystko, poza artykułami chemicznymi i spożywczymi. Nie ustalamy cen, każdy klient płaci tyle, ile jest w stanie, ale minimalna kwota to dwa złote. Pozwalamy też pożyczać sprzęt medyczny, bo bywa, że ktoś na razie nie potrzebuje np. kul, a chciałby użyczyć je komuś, dla kogo właśnie teraz są niezbędne – wyjaśnia Elfryda Smentoch, sprzedawczyni w sklepie charytatywnym „Dobry uczynek”. Po wózek inwalidzki przyszła tutaj Krystyna Joskowska. Spacerowała z psem, długowłosym owczarkiem niemieckim Hektorem, gdy natrafiła na nowy sklep z czerwonym logo na szybie. Z ciekawości weszła do środka. – Oglądałam rzeczy i wtedy jedna z pań sprzedawczyń zaproponowała, żebym zajrzała głębiej do kolejnych pomieszczeń. Tam zobaczyłam wózki inwalidzkie. Moja mama potrzebuje wózka, bo już nie może sama się poruszać, a do tej pory nie było nas stać na zakup. Jakie to ważne, że tu, w sklepie, nie ma cen! Dzięki temu wielu potrzebujących zgłosi się właśnie tutaj, bo w innych miejscach jest bardzo drogo – stwierdza pani Krystyna.
Ciasteczko zamiast paragonu
Sklep jest w dobrym punkcie, na ulicy Abrahama 15, niedaleko dworca głównego PKP. Mimo to wcale nie tak łatwo go zauważyć, bo wejście jest z boku, a nie od frontu. Trzeba wejść na podwórko za dyskontem Żabka, tuż obok siedziby straży miejskiej. Można go rozpoznać po sporym logo na szybie – czerwonym krzyżu i dzieciach szukających wsparcia u uśmiechniętego księdza. – Na początku mieliśmy mało klientów, pewnie dlatego, że jesteśmy tak ukryci. Ale z dnia na dzień przychodzi coraz więcej ludzi. I jakoś interes się kręci – uśmiecha się Elfryda Smentoch.
Razem z drugą ekspedientką, Łucją Delą z Rumi, sama zgłosiła się do pracy tutaj. Podobnych ochotników jest jeszcze dwunastu. Wśród nich i mężczyźni, bo potrzeba sił, by towar przenieść czy przewieźć. Nikt z nich nie pobiera wynagrodzenia. A mimo to życzliwości dla klientów im nie brakuje. – Aż miło się tu przychodzi, gdy jest taka obsługa – wtrąca głośno jedna z klientek kręcących się wokół wieszaków z ubraniami. Tutejsze ekspedientki nie przepadają za zdjęciami, wywiadów też nie udzielają zbyt chętnie. Dla „Gościa Niedzielnego” decydują się jednak zrobić wyjątek. Ale trudno znaleźć wolną chwilę na rozmowę, bo w sklepie przez cały czas jest niemały ruch. Dwaj mężczyźni właśnie przywieźli meble: kanapy i pufy z czerwoną tapicerką. Starsza kobieta dopytuje się o jakieś szczegóły. Ktoś już stoi w kolejce z towarem do kupienia. – Pracy jest sporo, jak w normalnym sklepie. A my poświęcamy na to swój czas wolny, w dodatku bez żadnego zysku dla siebie. Dlaczego więc to robię? Bo wiem, że tu pomagam ludziom. Mam już dorosłe dzieci i więcej czasu niż kiedyś, a nie chcę siedzieć w domu – tłumaczy Łucja Dela. Sprzedawczynie częstują klientów kruchymi ciastkami. To taki sympatyczny akcent na zakończenie transakcji.
Na szczytny cel
Do zakupów zachęca z pewnością fakt, że cały zysk trafi nie do portfela przedsiębiorcy, ale do osób potrzebujących. – Nasz dochód, po opłaceniu czynszu i rachunków w sklepie, przeznaczymy na potrzeby dzieci i młodzieży z naszej fundacji. Jest jeszcze jest zbyt wcześnie, by oszacować potencjalne zyski, bo działalność rozpoczęliśmy 24 lutego – mówi ks. Krzysztof Adamiak z Salezjańskiej Fundacji „Zwiastowanie” w Rumi, która sprawuje pieczę nad interesem. Pomysł na utworzenie sklepu charytatywnego pożyczyli z Anglii, gdzie istnieją tzw. charity shops, czyli właśnie sklepy opierające się na sprzedaży charytatywnej. – Planowaliśmy to już od roku, ale nie było odpowiedniego lokalu. Sprawdziliśmy także, czy nie ma żadnych przeciwwskazań do otwarcia takiej działalności od strony prawnej. W Polsce istnieje już kilka takich sklepów – dodaje. Mieszkańcom Rumi bardzo spodobała się ta inicjatywa. Informację podają sobie z ust do ust i to właśnie poczta pantoflowa jest najlepszą reklamą. O sklepie pisała także lokalna prasa.
– Mieszkam niedaleko, ale o sklepie dowiedziałam się dopiero od siostry. Potem przypadkiem usłyszałam rozmowę dwóch pań. Opowiadały, że jest tu wiele różności. Myślę, że byłoby dobrze, gdyby ksiądz powiedział o tym w kościele. Na pewno wśród parafian byłoby sporo zainteresowanych. Siostrzenica lubi starocie i poprosiła, żebym zobaczyła, czy znajdzie się tu dla niej coś odpowiedniego. Na razie sobie oglądam – mówi pani Maria, mieszkanka Rumi. A w kolejce ustawiają się już kolejni klienci.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Przed odmówieniem modlitwy Anioł Pański Papież nawiązał także do „brutalnych ataków” na Ukrainie.
Msza św. celebrowana na Placu św. Piotra stanowiła zwieńczenie Jubileuszu duchowości maryjnej.
„Bez faktów nie może istnieć prawda. Bez prawdy nie może istnieć zaufanie.