Agata dziś jest szczęśliwą żoną i mamą dwójki dzieci. Jako pedagog pracuje w poradni rodzinnej jednej z wrocławskich parafii. Przygotowuje narzeczonych do małżeństwa i głosi nowinę o dobrym Ojcu, który kocha i uczy kochać. Wie, co mówi, bo życie jej nie oszczędzało.
Wspomina swoje dzieciństwo, widząc tylko smutek, żal i poczucie winy. Tata jak w wielu współczesnych domach – nieobecny. Mama zmagająca się z trudami wychowania trójki dzieci i z własnym bagażem doświadczeń. W domu rządziła przemoc fizyczna i psychiczna. – Mój starszy o 7 lat brat, nie radząc sobie ze złością, często mnie bił i wyzywał. Niszczył we mnie poczucie własnej wartości i szacunek do siebie samej – opowiada.
Będąc nastolatką i szukając swojego miejsca w świecie, chciała od siebie uciec. – Nienawidziłam osoby, na którą co dzień patrzyłam w lustrze. Pragnęłam kochać i być kochaną, ale nie miałam pojęcia, co oznacza miłość – mówi. W wieku 14 lat „włożyła” maskę silnej, radzącej sobie ze wszystkim, bezwzględnej dziewczyny. Jednocześnie wciąż szukała poczucia bezpieczeństwa, m.in. w relacjach z chłopakami. – Próbowałam zdobyć ich miłość, dając im przyjemność. To raniło moją duszę jeszcze mocniej i stwarzało jeszcze większą pustkę – wspomina. Środowisko, w którym tkwiła, było mocno związane z narkotykami.
– Często uczestniczyłam w imprezach alkoholowych. Palenie marihuany i opium było dla mnie ucieczką – mówi. Rodzice żyli swoim życiem. Nie zauważali, gdy upijała się w domu lub przychodziła „po trawie”. – Zamykałam się więc w pokoju i pijąc piwo, marzyłam o skończeniu z tą farsą, którą wydawało mi się życie. Coraz częściej prześladowały mnie myśli samobójcze – dodaje.
Gdy była w liceum, oglądało się za nią wielu mężczyzn. – To mnie w pewnym sensie syciło. Ich podziw dawał mi jakieś poczucie władzy. Na zewnątrz sprawiałam wrażenie niedostępnej, ale wszystko we mnie krzyczało o odrobinę miłości – mówi Agata. Gdy dziewczyna miała 15 lat, w domu coś się zaczęło zmieniać. Jej mama trafiła na seminarium Odnowy w Duchu Świętym i tam doświadczyła łaski wiary, że jest Ojciec, który ją kocha. Mimo wielu wątpliwości pewnego razu Agata poszła z mamą na spotkanie. – Nie miałam nic do stracenia. Tam Bóg rozwalił moje twarde serce. Czułam, że przed Nim nie muszę nikogo udawać. Ja, silna i perfekcyjna, ryczałam, modląc się o miłość – opowiada. Pół roku później mama trafiła na katechezy neokatechumenalne, znów pociągając za sobą córkę. – Przychodziłam na Eucharystie, liturgie słowa i czułam, że dzieje się tam ze mną coś dziwnego. Słyszałam głos Boga – wspomina.
Diabeł jednak nadal walczył o duszę młodej dziewczyny. Jej życie niewiele się zmieniło. – Mając 16 lat, czułam się jak ruina, popadłam w rozpacz, nienawidziłam siebie, świata. W moim domu nadal była przemoc. Pewnego wieczoru wymyśliłam plan: jednego dnia zapalę marihuanę, kolejnego wezmę LSD, a później coraz twardsze narkotyki, aż do „złotego strzału”. Nie miałam już siły iść dalej. Świat mnie przerażał – wspomina. Pan Bóg jednak silną ręką wyciągnął Agatę z totalnej ciemności, w której tkwiła. Mając 17 lat, zdecydowała się na wejście do wspólnoty neokatechumenalnej. – Bóg już nie dał mi uciec. Otworzyłam dla niego szczelinę drzwi, a On rozbłysnął jasnym światłem w moim sercu i w moim domu rodzinnym – wyznaje Agata. Mama stała się jej Mojżeszem, który prowadził lud do Ziemi Obiecanej. – Wiem, że zawdzięczam jej życie podwójnie – po pierwsze, dlatego, że mnie urodziła, po drugie, że przekonała mnie o miłości Boga do mnie – opowiada. –Bóg uczynił w moim życiu wiele cudów. Przede wszystkim otrzymałam łaskę zrozumienia mojej historii, moich smutków i zmagań. Przebaczyłam najstarszemu bratu. Cieszę się, że w naszej rodzinie zagościł pokój. I każdego dnia widzimy z mężem, jak Pan troszczy się o nas – zapewnia.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).