Trzeba nam robić swoje nie oglądając się na to, jak jesteśmy traktowani. Zamiast budować twierdze głosić Słowo.
Wczoraj – za pośrednictwem ks. prof. Dariusza Kowalczyka – w mediach pojawił się fragmencik orędzia adwentowego założyciela Drogi neokatechumenalnej. Warto, by wraz za zacytowanym tekstem zauważyć sam komentarz.
„Sądzę, że jedna z istotnych różnic w ocenie sytuacji Kościoła – pisze autor - polega właśnie na tym, że jedni dostrzegają budząca się bestię irracjonalnej nienawiści do Kościoła, a inni tego rodzaju retorykę uważają za głupotę i przekonują, że trzeba nam więcej dialogu i otwarcia się na współczesne trendy, a wszystko będzie dobrze.”
„Lider Drogi neokatechumenalnej mówi o budzącej się Bestii bez ogródek. Ale z tego nie wynika, że zamierza budować jakieś twierdze. Wręcz przeciwnie! Robi swoje, to znaczy wzywa do trudu głoszenia Słowa w porę i nie w porę […]”
„Ogólny sens Księgi Apokalipsy jest jasny: Przyjdą prześladowania, spadną na was oszczerstwa, będzie się zdawać, że Bestia zwyciężyła, ale nie trwóżcie się, bo przyszłość należy do Baranka, zrodzonego z Niewiasty, Jezusa Chrystusa.”
Cytuję obszernie, bo jeden fragment komentarza można błędnie zinterpretować. Rzecz w tym, że Kiko nie mówił nic sensacyjnego. Prześladowania dla Kościoła są normalnością. I będą normalnością. Szatan nienawidzi dobra i miłości, a nienawiść nigdy nie jest racjonalna.
I rzecz w tym, że trzeba nam robić swoje nie oglądając się na to, jak jesteśmy traktowani. Zamiast budować twierdze głosić Słowo. W porę i nie w porę. Także w dialogu, także z wykorzystaniem współczesnych trendów i współczesnej kultury. I najważniejsze: z absolutną pewnością, że wszystko będzie dobrze! Apokalipsa nie jest księgą, która ma straszyć, ale podnieść na duchu. Obudzić nadzieję. Nie Bestia ma władzę nad światem, ale Baranek.
Gdy zobaczycie, że to się dzieje, nabierzcie ducha i podnieście głowy – mówi Jezus w swojej mowie apokaliptycznej. Nie ma powodu, by się lękać. Bez woli Ojca włos nam z głowy nie spadnie. Ani nam osobiście, ani Kościołowi.
Najważniejsze jest, by patrzeć na Boga, ufać Bogu i robić swoje. A w kontekście pomówień i oszczerstw: by roztropnie unikać niejasności, które mogłyby być wykorzystane przeciw nam. Nie tylko zła, ale nawet pozoru zła. Nie ze strachu, ale po to, by nie gorszyć tych, którzy są słabi. By nikt z powodu naszej lekkomyślności nie zginął. Podkreślę słowo: roztropnie. I dodam: mężnie. Są sytuacje, gdy ważne dobro wymaga reakcji nietypowej. Wtedy nie można się wahać. Trzeba robić swoje nawet wtedy, gdy narazi to nas na pomówienia i oszczerstwa.
Nie można się oprzeć wrażeniu, że brakuje nam takiej roztropności, która ma na względzie przede wszystkim czytelność orędzia Kościoła w świecie. Roztropności połączonej z umiarkowaniem i pokorą. Ale jednocześnie mężnej tam, gdzie trzeba krzyczeć. Mężnej tam, gdzie trzeba w nietypowy sposób bronić dobra Kościoła, człowieka i świata. Nie są istotne ani hasła ani strategie. Te mogą być różne. Powinny być różne, skoro ludzie są różni. Tak naprawdę musimy mieć zawsze przed oczami tylko jedno. A raczej: Jedynego. Tego, który jest Dobry.
Mamy to Dobro zanieść każdemu człowiekowi. By każdy wiedział, że wszystko będzie dobrze.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.