O miłości do Kościoła - nieraz trudnej - opowiada Zbigniew Nosowski, redaktor naczelny "Więzi"
Szkoda, że dzisiaj nie potrafimy się tak spierać
- Próbujemy, ale słabo się to udaje. Ostatnio miałem trudne doświadczenie w związku ze sprawą księdza Bonieckiego. Na – według mnie – niezrozumiałą i szkodliwą dla Kościoła decyzję prowincjała księży marianów kilka środowisk katolickich odpowiedziało listem otwartym. Spotkaliśmy się potem z księdzem prowincjałem i szczerze rozmawialiśmy. Przebieg rozmowy i odpowiedź prowincjała pokazują, że nadal bardzo się różnimy w opisie sytuacji i znaczenia tej decyzji. Tyle z tego przynajmniej dobra, że ksiądz prowincjał jasno publicznie stwierdził, że nasza inicjatywa była wyrazem troski o Kościół, którą rozumiemy jednak zupełnie inaczej niż on. Co oczywiście nie przeszkadzało innym nas potępiać za brak miłości do Kościoła.
To dobry przykład, bo świadczy o tym, że Kościół faktycznie jest jeden, chociaż nieraz się różnimy wrażliwością. Ale nie wszyscy tak o tym myślą.
- Gdyby ktoś chciał, żeby wszyscy w Kościele się z nim zgadzali, to powinien założyć swój własny i nikogo doń nie przyjmować… (śmiech). Niesłychanie ambitnym zadaniem Kościoła jest, jak powiada II Sobór Watykański, być sakramentem jedności całego rodzaju ludzkiego. Nie da się tego zrobić indywidualnie. To my wszyscy – razem! – mamy być jako Kościół tym sakramentem! I choć Kościół jest jeden, to jest bardzo zróżnicowany. Ci, którzy się bardzo różnią w sferze politycznej, są autentycznie zjednoczeni na płaszczyźnie duchowej. Ja tak tego doświadczam.
Często mamy jednak skłonność do absolutyzowania własnego punktu widzenia. Skoro ja jestem katolikiem i tak myślę, to zakładam, że tak powinni myśleć wszyscy, którzy są katolikami. Tymczasem życie wewnętrzne Kościoła ma opierać się o złotą zasadę, że powinna panować jedność w tym, co konieczne; wolność w tym, co wątpliwe; a we wszystkim miłość.
Łatwo się zgodzić na poziomie głoszenia takiej ogólnej zasady, ale trudniej w praktyce.
- Owszem, tuż po sprawie ks. Bonieckiego pojawiły się dyskusje o karze śmierci. I okazało się, że część osób, które uważały za niedopuszczalne wygłoszenie poglądu, że krzyż niekoniecznie musi wisieć na ścianie parlamentu, wprost stwierdzają, że można nie zgadzać się z kierunkiem myślenia Jana Pawła II i Benedykta XVI w kwestii kary śmierci. Bądźmy konsekwentni! Owszem, odrzucenie kary śmierci nie jest dogmatem wiary katolickiej. Ale tym bardziej nie jest nim ocena działalności panów Nergala czy Palikota! A mówię to, akurat w tych sprawach z ks. Bonieckim się nie zgadzając. Chodzi mi jednak o coś ważniejszego. Jeśli ktoś chce korzystać z prawa do różnienia się z papieżem w kwestii kary śmierci, niechaj pozwala innym różnić się z biskupem w sprawach, które nie należą do sfery niezbędnej katolickiej jedności.
Nie można absolutyzować własnego punktu widzenia w sprawach społecznych, a tym bardziej politycznych. Wręcz elementarną zasadą nauczania społecznego Kościoła jest przekonanie, że z tych samych zasad moralnych w praktyce można czasem wyciągać różne wnioski. Trzeba zatem uznać, że w konkretnej rzeczywistości moi współwyznawcy w dobrej wierze mogą odczytać wyzwania płynące z wiary inaczej niż ja i nie będzie to sprzeczne z nauczaniem Kościoła.
Skoro mówimy o wspólnej trosce... Wyznajemy wiarę w jeden święty Kościół. A przecież na co dzień widać, że on święty nie jest. Czy nie tworzymy sobie jakiejś wyimaginowanej wizji Kościoła, absolutnie nierealistycznej?
- Święty to nie znaczy idealny, bezgrzeszny, bezbłędny. Kościół jest święty nie własną doskonałością, lecz świętością Boga. Nie ma idealnych, bezgrzesznych ludzi, więc tym bardziej nie możemy oczekiwać, że idealny będzie Kościół, którzy przecież składa się wyłącznie z grzeszników.
Świętości Kościoła można namacalnie doświadczyć w liturgii. Bylebyśmy też potrafili szczerze rozmawiać o problemach. Niestety, często zdarza się, że urzędowi przedstawiciele Kościoła – na wyższym i niższym szczeblu - nie dopuszczają możliwości dyskusji czy krytycznych uwag dotyczących realnego funkcjonowania Kościoła. Najczęściej płynie to z taktyki, że lepiej o trudnych sprawach nie mówić głośno, bo to może zaszkodzić. Wydaje mi się to niezgodne nawet z założeniem obecnego roku duszpasterskiego. Jeśli mówimy, że Kościół jest naszym domem, to znaczy, że o naszych wewnętrznych trudnych sprawach powinniśmy szczerze rozmawiać – jak w domu, jak w rodzinie. I powinna pojawić się zachęta do tego.
Bardzo bym się ucieszył, gdyby w tym roku duszpasterskim w polskich parafiach pojawiły się takie zaproszenia do dyskusji. Przecież widać gołym okiem, że pewna część polskich katolików przeżywa kryzys przynależności kościelnej. Trzeba im wyjść naprzeciw. Zachęcić, żeby człowiek, który ma jakieś zastrzeżenia czy wątpliwości, czuł się zaproszony do współodpowiedzialności za wspólnotę, a nie tylko frustrował się gdzieś w zaciszu własnego domu. Najgorszą rzeczą jest bowiem sprowadzenie Kościoła do roli stacji obsługi duszpasterskiej: przyjeżdżam, tankuję, płacę, odjeżdżam, a w domu narzekam na jakość usług. Chodzi o to, żeby była też przestrzeń do rozmowy o „jakości usług”, czyli o tym, jak funkcjonują nasze parafie, wspólnoty itd.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.