Kościół zrodził się z przełamania koncepcji zamknięcia. Z wielkiego powiewu, tchnienia, które nawet najbardziej zatrwożonych, "wywiało" z wygodnego i bezpiecznego schronienia. A z faktu, że mniej lub bardziej liczne grupy w jego wnętrzu robią wszystko, aby mu się nie dać porwać, nie trzeba wyciągać całościowych wniosków.
"Tylko bez paniki". To pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, gdy kilka dni temu publicystka jednej z gazet ogłosiła wszem wobec "Śmierć Kościoła otwartego". Parafrazując Marka Twaina można powiedzieć, że pogłoski o śmierci Kościoła katolickiego są nie tylko mocno przesadzone, nie tylko przedwczesne, ale zupełnie nietrafione. Zwłaszcza o śmierci Kościoła "otwartego". Ponieważ nie ma innego Kościoła katolickiego niż otwarty. Otwartość należy do jego natury. Otwartość Kościoła wynika z nakazu Jezusa, aby Jego uczniowie szli na cały świat i nauczali wszystkie narody.
Z pewnością nie brak w Kościele katolickim w Polsce (ale nie tylko u nas) ludzi, którzy boją się jakichkolwiek powiewów i marzą o pozamykaniu jak najszczelniejszym kościelnych drzwi i okien, aby nie uciekło przyjemne ciepełko, które sobie na własną rękę i we własnym kokonie zapewnili. A czując zagrożenie dla swej wygody i bezpieczeństwa zachowują się jak ci, co nie lubią przeciągów - bardzo głośno krzyczą, żeby trzymać wszystko pod kluczem i na łańcuch. Z resztą świata najchętniej porozumiewaliby się za pomocą domofonów i to działających tylko w jedną stronę albo wcale.
Rzecz w tym, że jeśli nawet sami postrzegają Kościół jako bezpieczną twierdzę, chroniącą ich przed złem tego świata, to nie do nich należy ostateczna decyzja o zatrzaskiwaniu drzwi. Mogą się zamknąć w jednym czy drugim pomieszczeniu. Mogą się nawet zabarykadować. Ale nie są w stanie zamknąć, a tym bardziej uśmiercić w zaduchu, całego Kościoła. Kto nie wie, dlaczego to niemożliwe, niech sobie przypomni narodziny Kościoła. Kościół zrodził się z przełamania koncepcji zamknięcia. Z wielkiego powiewu, tchnienia, które nawet najbardziej zatrwożonych, "wywiało" z wygodnego i bezpiecznego schronienia. Ten wicher, który wypełnił Wieczernik, który rozpalił serca pierwszych uczniów Jezusa i dodał im odwagi, aby wyjść do nieprzychylnego im świata, nie przestał w Kościele wiać. A z faktu, że mniej lub bardziej liczne grupy w jego wnętrzu robią wszystko, aby mu się nie dać porwać, nie trzeba wyciągać całościowych wniosków.
Dzieje Kościoła pokazują, że nie da się w nieskończoność chować przed Boskim tchnieniem. Ono bywa skuteczniejsze, gdy przypomina delikatny powiew niż tornado. Dlatego nietrafione jest twierdzenie wspomnianej publicystki, że Sobór Watykański II "wywrócił odwieczny kościelny porządek". Dokumenty Vaticanum II niczego nie wywracają. Mówią o czymś zupełnie innym. Wiedzą o tym ci, którzy zechcieli je ze zrozumieniem, a nie w poszukiwaniu sensacji, przeczytać.
Z perspektywy tych dokumentów wszelkie etykiety, kategorie, sektory w Kościele, określenia typu "otwarty", "zamknięty", łagiewnicki, toruński, katolewica, katoprawica okazują się jedynie czysto ludzkim szufladkowaniem. Użytecznym na chwilę, a niejednokrotnie wprowadzającym zamęt, zamiast porządkowania.
Nie zapominajmy, że Jezus zmartwychwstał. Śmierć nie ma już nad Nim władzy. Nad Jego Kościołem też.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.