I przegrani i wygrani w nadchodzących wyborach ciągle będą przede wszystkim żywymi ludźmi.
Zło, także niewielkie, nigdy nie staje się dobrem.
Ledwo człowiek skończy pisać, opublikuje, a już pojawia się w sieci coś, co też (i to koniecznie!) powinno się w takim tekście znaleźć.
W rodzimym pejzażu, w którym narzekanie stanowi niemal codzienny rytuał, warto poszukać okazji do radości.
Na wybory czy to parlamentarne, czy samorządowe musimy patrzeć także z perspektywy religijnej. A każda religia ma w swą istotę wpisaną ochronę dobra. Ewangelia wskazuje drogę kamienistą i wciąż pod górę. W polityce także.
Nie można dziś napisać puenty tego, co zakończy się dopiero za rok.
Na czym ma polegać zdrowa „interakcja ze środowiskiem”, pozwalająca zachować jego wewnętrzną siłę i równowagę?
Czy pod wirtualnym kloszem można nauczyć się prawdziwego życia? Chyba jednak nie.
Co wtedy? Tylko co wtedy, gdy się okaże, że to co mamy, nie wystarcza? Co w zamian?
Piszą? Chyba już nie bardzo. Ale może da się to zmienić?