Była świecką kobietą, ale nie wahała się gromić duchownych, którzy zagubili swoje powołanie. To było wołanie o świętość pośród powszechnego zepsucia.
Lavinia Fontana „Jezus ukazujący się Marii Magdalenie”, olej na płótnie, 1581 Galeria Uffizi, Florencja.
Popularna tradycja kazała widzieć w Marii Magdalenie jawnogrzesznicę, której Jezus odpuścił grzechy. Żadna z Ewangelii jednak nie potwierdza takiej identyfikacji.
Na mury piastowskiego grodu spadły kule ognia. Obrońcy pierzchli. Czesław nie wahał się. Zdobył się na szaleństwo. Nie zważając na ogromne niebezpieczeństwo, wyszedł na mury miejskie i poprowadził procesję.
Rozsypał rozpalone do czerwoności węgle i kazał stąpać po nich mnichom. Jego płomienne kazania przyciągały do krakowskich bernardynów tłumy. Sądzony był przez kapitułę krakowską za… nadużywanie imienia Jezus.
Karmieni na co dzień tandetą, godzimy się z nią. Kapitulujemy bez walki.
Był najemnym żołnierzem. Namiętnie uprawiał hazard i włóczył się po gospodach. Roztrwonił swój majątek - przegrał w karty nawet broń.
„Czy nie uważasz tego za grzech, gdy chrześcijanina zabija się na ofiarę pod chorągwią demonów?” – pisał ostro do cesarza św. Brunon.
Nie ma tu żadnego dramatu, nie jest to też ilustracja cudu. A jednak jesteśmy świadkami chwili niezwykłej, jednej z najważniejszych w historii Europy.
Za nieuleganie modom Watykan płaci medialnym linczem. Papieża i jego współpracowników oskarża się o ciemnogród, zaściankowość i obskurantyzm. Obwołani zostali zwolennikami tortur i kary śmierci dla homoseksualistów oraz przeciwnikami praw niepełnosprawnych.
Fryderyk II i caryca Katarzyna nie zgodzili się na kasację zakonu jezuitów. Paradoks: dzięki temu zgromadzenie św. Józefa przetrwało.