Kto żyje dla Boga, odkrywa, że całe jego istnienie zależy od zaufania Chrystusowi i Duchowi Świętemu.
Śpiewem wysławiajmy Chrystusa,
aż nas ogarnie pogodna radość
Iść za Chrystusem z sercem odważnym to nie znaczy rozpalać sztuczne ognie, które dają mocny blask, a później gasną. To wejść na drogę ufności i wytrwać na niej. Ta droga może prowadzić nas przez całe życie.
Taka ufność musi być pokorna. Gdyby wiara miała polegać na formułowaniu duchowych roszczeń, prowadziłaby donikąd.
Niepokoje wywołane wspomnieniami wydarzeń bliskich lub dawnych mogą zatrzymać powiew ufności. Ewangelia radzi, żeby nie oglądać się wstecz, nie zatrzymywać się przy naszych porażkach.
Nieustanna rozmowa z samym sobą może nas zablokować i oddalić od nas ufność serca. Trzeba więc odwagi, by powiedzieć Chrystusowi: „Światłości wewnętrzna, nie pozwól, by moja ciemność przemawiała do mnie!”.
Ewangeliczna radość, duch uwielbienia zawsze wymagają wewnętrznej decyzji.
Ośmielić się śpiewem wysławiać Chrystusa, aż nas ogarnie pogodna radość... Nie byle jaka radość, tylko ta, która płynie wprost z ewangelicznych źródeł.
Podstawę tej radości niektórzy ludzie odnajdują w pogodzeniu się z tym, że kiedyś trzeba zostawić życie ziemskie dla życia, które nie będzie miało końca.
Ja sam wiem, że można znaleźć pokój serca, jeśli się zrozumie, że śmierć nie jest końcem: ona otwiera przejście do życia, gdzie Bóg na zawsze przyjmuje naszą duszę w sobie. To oczywiste, że będzie mi przykro zostawić moich braci, zostawić tych wszystkich młodych i starszych, których intuicje wniosły tak wiele światła w moje życie. Będzie mi przykro zostawić Marię, którą jako małą, czteromiesięczną dziewczynkę Matka Teresa złożyła w moich ramionach, żebym zabrał ją z Kalkuty do Taizé, bo tu jej kruche zdrowie mogło się poprawić.
Dzięki Ewangelii rozumiemy jednak, że Bóg chce naszego szczęścia i że nasz niepokój nie zdoła dodać do naszego życia ani jednego dnia. Kiedy moja mama była już bardzo stara, miała zawał serca. Jak tylko odzyskała zdolność mówienia, wypowiedziała takie słowa: „Nie boję się śmierci, wiem, w Kogo wierzę... ale kocham życie”. I nawet w dniu swojej śmierci wyszeptała: „Życie jest piękne...”. Chciała pocieszyć i dać nadzieję komuś bliskiemu, kto tak bardzo się martwił, widząc, że odchodzi. Pogodzenie się z własną śmiercią pozwala odzyskać życiowe energie.
Któregoś dnia na urodzinowy obiad jednego z braci zaprosiliśmy Cristobala, młodego Hiszpana z południa. Rozmawialiśmy o powodzi w Andaluzji. Przypomniał sobie, że kiedy miał dziesięć lat, był w Maladze świadkiem gwałtownego wtargnięcia wody i błota. Widział, jak zniszczony został dom jego najlepszego przyjaciela, Eduarda. A kiedy mury domu zawaliły się, zobaczył ciało przyjaciela unoszone przez wodę.
Przez cały następny tydzień codziennie klęczał przed tabernakulum w pobliskim kościele. W obecności Boga toczył wewnętrzną walkę i pytał, dlaczego nie ma już Eduarda. Po ośmiu dniach uspokoił się i odzyskał zaufanie. Powiedział Bogu: „Nie mam nikogo prócz Ciebie”.
W tym miejscu opowiadania Cristobal zaczął płakać, długo, bardzo długo. Postanowiliśmy odłożyć deser do kolacji, a Christobal dodał: „Przyjdę i zaśpiewam flamenco”. Wieczorem przy stole niestrudzony Cristobal śpiewał.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).