Już wiem, po co był ten Liban!

To że poleciałam kiedyś do Libanu i 27.06.2022 roku moja stopa po raz pierwszy (ale nie ostatni) dotknęła libańskiej ziemi, to był czysty przypadek i właściwie ciekawość zobaczenia czegoś nowego, a nie potrzeba poznania życia i działalności św. Szarbela, bo szczerze przyznam, że na tamtą chwilę niewiele wiedziałam o Libanie i św. Szarbelu...

Reklama

Pierwszy pobyt w Annai, pierwsze spojrzenie na postać tego skromnego zakonnika w kapturze na głowie ze spuszczonym wzrokiem spowodowały, że od razu wiedziałam, że muszę tu wrócić kolejny raz, że chcę się dowiedzieć o nim jak najwięcej, że chcę zobaczyć inne miejsca z nim związane, że chcę przebywać wśród ludzi, którzy na co dzień mogą klęknąć przy jego grobie i powierzyć mu wszystkie swoje sprawy.

Klęcząc wtedy przy jego grobie, prosiłam o zdrowie i o ciągłą opiekę nade mną. Wtedy nawet w najśmielszych myślach nie wyobrażałam sobie, że za kilka miesięcy wydarzy się coś, co na zawsze wyryje się w mojej pamięci i duszy…

Jest październik 2023 roku. Wróciłam z piątego już wyjazdu do Libanu, w czasie którego po raz pierwszy uczestniczyłam w procesji z pustelni do grobu św. Szarbela. Praktycznie bezpośrednio po powrocie poleciałam na pielgrzymkę do Meksyku do sanktuarium w Guadalupe. Piękny czas, cudowne przeżycia i ostatnie nasze miejsce na pielgrzymkowej mapie: Acapulco. Jest 23 października - Hotel Elcano. Widok niesamowity jak w filmie PLAZA: palmy, cudowny błękit oceanu… Cieszę się jak małe dziecko. Dostaję pokój 715 na siódmym piętrze, najwyżej, tylko ja z koleżanką mamy tam pokój. Pozostali uczestnicy są na niższych piętrach. Cieszę się bardzo z tych widoków. Ktoś mówi: Będziesz robiła piękne zdjęcia. Ktoś inny mówi: Najwyżej będziesz, najdłużej polecisz!!! Wtedy nie zwróciłam na te słowa żadnej uwagi. Był piękny wieczór, przejażdżka karocą w kształcie dyni.

Poranek powitałam spacerem brzegiem oceanu. Później były śniadanie i wspólne godziny spędzone w basenie na rozmowach z uczestnikami pielgrzymki. Nic nie zapowiadało tragedii. Około południa na ekranie przy barze hotelowym pojawiła się informacja, że około 100 km od Acapulco gromadzą się chmury i będzie burza tropikalna, która przejdzie bokiem. Po obiedzie poszłyśmy z koleżanką do pokoju, żeby się przygotować do wyjścia, bo bezpośrednio po kolacji chciałyśmy pójść i pospacerować po mieście, robiąc zakupy. Będąc w pokoju, nie wiem, dlaczego zaczęłam układać ubrania w walizce i się pakować.

Około godziny 18:00 zeszłyśmy razem na kolację i od razu uświadomiłyśmy sobie, że nigdzie nie pójdziemy: padał deszcz i zacinał ostry wiatr od oceanu. Po zjedzonej kolacji poszłyśmy do pokoju i położyłyśmy się, żeby przeczekać ten deszcz. Zasnęłyśmy. Nagle około godziny 22:00 obudził nas dźwięk silnie wiejącego wiatru i brzdęk dużych kropli deszczu uderzających o szyby. Odruchowo spojrzałam na telefon, a tam kilka nieodebranych połączeń od Iwony i ks. Marcina. I SMS: Gdzie jesteście? Odpisałam natychmiast, że w pokoju. I dostałam kolejną wiadomość: Pakujcie się, bo burza tropikalna przejdzie koło Acapulco między 4:00 a 6:00, a jak będzie bardzo źle, to opuścimy hotel. Tak więc spakowałyśmy swoje walizki, przygotowałam sobie ubrania na łóżku i co parę minut wychodziłam na balkon, żeby zobaczyć, co się dzieje na zewnątrz. Niestety, z minuty na minutę sytuacja zmieniała się na gorsze. Wiatr wiał coraz bardziej, deszcz zacinał tak, że tworzył gęstą 126 ścianę, palmy przyginały się do ziemi. Około godziny 23:00 przez szparę w drzwiach do pokoju zaczęła nam się dostawać woda z korytarza. Koleżanka rzuciła ręcznik na podłogę, ja natomiast napisałam do ks. Marcina SMS, że mamy wodę w pokoju. Po chwili napisałam kolejną wiadomość, że wyrwało nam kafelki w łazience!

Ksiądz odpisał, że mamy wytrzymać, ile się da, gdyż nie możemy wyjść z pokoju, bo będzie jeszcze gorzej. Wyszłam na balkon i zobaczyłam, że wiatr wieje coraz silniej, że palmy gną się do samej ziemi, że klosze w latarniach pękają z hukiem. Zamknęłam drzwi i powiedziałam do koleżanki, że ja się ubieram, bo jeśli trzeba będzie szybko uciekać, to będę już gotowa. I poprosiłam jeszcze: Ala, chodź, przesuniemy tę szafkę z wezgłowia do nóg łóżka i położymy tam nasze walizki. Nie wiem, dlaczego tak zrobiłam, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, żeby tak zrobić. Napisałam też do ks. Marcina, że naszym pokojem bardzo kołysze. Dostałam odpowiedź: Wytrzymajcie. Do pokoju dostawało się coraz więcej wody. Rzuciłam narzutę z mojego łóżka pod drzwi, żeby zatrzymać wodę, i wyszłam jeszcze raz na balkon. Była godzina 23:58. Wiatr był tak silny, że z trudem trzymałam w ręku telefon, żeby zrobić selfie. Palmy leżały na ziemi, latarnie się uginały, słychać było ryk oceanu. Z trudem zamknęłam drzwi 127 i powiedziałam do Ali, że musimy schować telefony, bo nie utrzymamy ich w ręku. Mój włożyłam do plecaczka, w którym miałam dokumenty, portfel, a także dziesiątkę różańca i obrazek św. Szarbela. Widząc, że Ala leży na łóżku, krzyknęłam do niej: Ala, na ziemię. Kiedy już mocno trzymałyśmy się siebie, nastąpił potężny huk i zobaczyłyśmy, ku naszemu przerażeniu, że została wyrwana ściana naszego pokoju. Fala wiatru i wody wypłukała z niego, co się dało. W tym momencie zaczęłyśmy przeraźliwie krzyczeć i wołać: Zdrowaś Maryjo…

Huragan natomiast szalał: nad moją głową przeleciało łóżko Alicji, drewniana szafa ze sprzętem RTV i wszystkie przedmioty, które były w pokoju, tańczyły w rytm huraganu. Spadło mi coś na głowę, coś uderzyło mnie w skroń, w buzi miałam tynk, woda spływała mi po włosach, prawa noga była nienaturalnie skręcona, coś wpiło mi się w prawe kolano, lewa noga od biodra do łydki mi zdrętwiała.

Cały czas trzymałyśmy się kurczowo i krzyczałyśmy: Zdrowaś Maryjo... Im głośniej się modliłam, tym głośniej huczał wiatr i ocean. Cały budynek się kołysał, szarpało nim, jakby był to domek z klocków LEGO. Trzymając się kurczowo mojej koleżanki, prosiłam Boga przez wstawiennictwo św. Szarbela, żeby nie wrzucał mnie do oceanu, że jeżeli mam zginąć, to tutaj, na miejscu. Wtedy spadło na mnie coś metalowego i uderzyło mnie w skroń. Poczułam ciepło na policzku. Wiedziałam, że to nie jest woda. Nie wiem, ile to trwało, ale naraz poczułam szarpanie i wołanie Ali: Iza, jeżeli żyjesz, odezwij się.

Silny wiatr i deszcz nie ustawały, było mi bardzo zimno, było mi niedobrze, paraliżował mnie strach, było ciemno i między zębami zgrzytał mi tynk. W ataku paniki gwałtownie wyrzuciłam ręce do góry i zrzuciłam z twarzy kawał czegoś, co na nią spadło. Wiatr zaczął szarpać moim ciałem i miałam wrażenie, że chce mnie wyrwać w powietrze z podłogi, na której leżałam. I nagle znów coś spadło i przykryło mnie tak, jakby ktoś uczynił to swoim ramieniem. Ciemność była przerażająca. Nie miałam już siły głośno się modlić, więc szeptem odmawiałam paciorki i prosiłam św. Szarbela o życie. I nagle wiatr zaczął cichnąć, i usłyszałam nawoływania gdzieś z oddali: Halo, jest tu ktoś? Zaczęłyśmy wołać: Tutaj, tutaj…, ale nikt nie przychodził, a wiatr znowu się nasilił i deszcz zaczął na nowo mocno zacinać i smagać mnie po całym ciele. Powiedziałam wtedy do Ali: My tego nie przeżyjemy…. I tak strasznie zrobiło mi się żal, że już nie zobaczę moich dzieci.

Prosiłam wtedy św. Szarbela, żeby miał ich w swojej opiece, kiedy mnie zabraknie. Wiatr i deszcz dalej szalały. Strumień wody leciał mi po twarzy, a ja nie mogłam się ruszyć, gdyż miałam zdrętwiałą całą lewą stronę ciała, a w prawe kolano miałam wbite coś ostrego, co przy minimalnym ruchu nogi wchodziło jeszcze głębiej. Dalej się modliłam, chciałam żyć, chciałam zobaczyć swoich najbliższych. W tym tragicznym położeniu ani przez moment nie przyszło mi do głowy, żeby mieć jakieś pretensje do Pana Boga.

Nie składałam też Bogu żadnych obietnic typu, że jeżeli przeżyję, to uczynię to czy owo. Prosiłam tylko św. Szarbela, żeby moje dzieci były zdrowe i bezpieczne. W pewnej chwili Ala powiedziała: Iza, jeżeli masz zegarek na ręce, to spróbuj zobaczyć, która jest godzina? Była 3:30. Wiatr natomiast raz się nasilał, a raz znowu cichł. Zaczęłyśmy się zastanawiać, czy ktoś o nas wie? Czy ktoś nas znajdzie? I nagle usłyszałyśmy głosy.

Zaczęłyśmy krzyczeć tak mocno, że miałam wrażenie, że mi płuca od tego wysiądą. W pewnym momencie przez szparkę w tym, co mnie przykryło, zobaczyłam malutki punkcik światła. To było nasze ocalenie. Zostałyśmy wydobyte spod sterty tynków, gruzu, ścian i kasetonów, które na nas spadły i nas przykryły.

Mężczyzna, który nas odkopał, sprowadził nas do piwnic hotelu, gdzie wszyscy goście hotelowi byli już od godziny 2:00. Tylko ja z koleżanką byłyśmy uwięzione na siódmym piętrze w pokoju 715. Był to jedyny pokój z całego hotelu, który przestał istnieć, z którego pozostały tylko poduszki na podłodze pokryte moją skrzepniętą krwią i mokra, brudna narzuta z mojego łóżka.

W tym momencie przypomniały mi się słowa: Najwyżej będziesz, najdłużej polecisz!!! Faktycznie najdłużej leciałyśmy na kołyszącej się podłodze smagane wiatrem i wodą, ale nie spadłyśmy! Dlaczego? To cud, że żyję, że jestem cała, że szalejący huragan Otis z prędkością 330 km/h zabrał wszystko, co było w tym pokoju, a zostawił nas. Poszłyśmy później zobaczyć ten pokój. Widok był porażający. Modlitwa i zawierzenie św. Szarbelowi ocaliły moje życie. Po co? Dlaczego? Jedno wiem na pewno: w tej beznadziejnej sytuacji św. Szarbel nie pozwolił mi zginąć. Dowiedziałam się wtedy, po co poleciałam do Libanu i dlaczego to tam zostawiłam swoje serce...

Izabela Mazur – pielęgniarka

*

Powyższe świadectwo pochodzi z książki „Polskie cuda Św. Szarbela” autorstwa ks. Andrzeja Sochala. Wydawnictwo FRONDA

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7