Jedzenie dla ludzi z terenów wyzwalanych spod okupacji oraz wyposażenie schronów to główne potrzeby nieustannie ostrzeliwanego przez wojska rosyjskie Chersonia na południu Ukrainy - powiedział PAP ojciec Michał Romaniw z dominikańskiego Centrum św. Marcina de Porres w Fastowie koło Kijowa.
"W Chersoniu działa już jedna nasza kuchnia, wydająca bezpłatne jedzenie, ale otwieramy tam drugą. Wierzymy, że lewy brzeg Dniepru w okolicach Chersonia będzie wyzwalany. I na pewno wtedy łodziami będą przewożeni ludzie do Chersonia, więc miasto będzie potrzebowało większej pomocy. Wierzymy w to, że to będzie ta właśnie najbardziej potrzebna rzecz w Chersoniu" - wyjaśnił.
Centrum św. Marcina de Porres z Fastowa w obwodzie kijowskim niesie pomoc ludziom na terenach przy froncie trwającej od lutego ubiegłego roku inwazji Rosji na Ukrainę. Wiosną Centrum założyło w Chersoniu kuchnię, która karmi 800 ludzi dziennie. "Do końca sierpnia wydaliśmy 60 tysięcy obiadów" - podkreśla duchowny.
Chersoń niemal każdego dnia ostrzeliwany jest przez rosyjską armię z wschodniego, lewego brzegu Dniepru. Na miasto lecą pociski z dział artyleryjskich, dronów, moździerzy i systemów rakietowych. Ukraińskie wojskowe władze obwodowe raz po raz donoszą o kolejnych rannych i zabitych.
Częstotliwość ataków jest tak duża, że w Chersoniu najpierw słychać wybuchy, a dopiero po nich włączają się syreny alarmowe.
"Dlatego dla Chersonia bardzo ważne są schrony. Na prośbę administracji wojskowej wyposażamy te schrony w łóżka, które dostaliśmy z Rządowej Agencji Rezerw Strategicznych. Ten projekt realizujemy wraz z ambasadą RP w Kijowie. Bardzo mocno jest w to zaangażowany pan ambasador Bartosz Cichocki z małżonką" - wskazał o. Romaniw.
W kolejnym transporcie wolontariusze Centrum św. Marcina de Porres zawiozą do Chersonia stoły, ławki, krzesła i gaśnice oraz kołdry i poduszki. One także trafią do schronów.
"Wiosną wyposażyliśmy dziesięć takich schronów, a teraz kolejnych dziesięć. Bo ma być 270 schronów. One są bardzo potrzebne, bo tam ostrzały się nie kończą. Ludzie cały czas tam cierpią" - wyznał o. Romaniw.
Pytany, ilu mieszkańców Chersonia pozostało w mieście ocenił, że może być to nawet 40 tys. osób. Przed wojną mieszkało tam ponad 280 tys.
"Ludzie nie chcą wyjeżdżać z różnych powodów. Wielu pozostało ze względów patriotycznych, wielu jest wolontariuszami, a wielu po prostu nie może opuścić chorych rodziców, leżących bliskich. Takich ludzi karmi właśnie nasza kuchnia" - powiedział o. Michał w rozmowie z PAP.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.