Ciekawe czemu część samozwańczych obrońców wiary myśli, że ich przykazanie miłości bliźniego nie obowiązuje?
O ludziach dobrze albo wcale – mawiali w mojej młodości starsi. Nie da się? Jeździłem swego czasu częściej do Zakopanego, do wynajmującej pokoje letnikom pani Stasi, co to z racji koligacji rodzinnych o ważnym biskupie mówiła „Tadzio”, a o znanej polityk „Hania”. Zauważyłem u niej ciekawą rzecz: mówiąc o innych zawsze wyrażała się o nich dobrze. Jacy to wspaniali, jacy uczynni, jacy oczytani itd itp. Kiedy czasem zdarzyło się, że zaczynała mówić coś, co mogłoby postawić ich w złym świetle, reflektowała się, szybko przerywała i zaczynała wspominać ich zasługi tudzież rzucała pod ich adresem jakąś pochlebną opinię. Nie miałem wątpliwości: pani Stasia bardzo się pilnowała, żeby nikogo nie obmawiać ani tym bardziej, choćby tylko przez niewiedzę, nikogo nie oczernić. Można tak? Była chodzącym przykładem, że można.
Dziś, w dobie internetu, mediów społecznościowych, youtuberów, followersów i lajków mam wrażenie, jakbyśmy o tej zasadzie zapomnieli. I nie mówię o tych, którzy wiarę odrzucili albo się nią nie przejmują, ale o tych, którzy kreują się wręcz na jej obrońców. Jakby ósme przykazanie przestało obowiązywać. Jakby przestało też obowiązywać przykazanie miłości bliźniego. Każde niecne podejrzenie urasta w ich oczach do rangi pewnika, każde wypowiedziane przez bliźniego słowo, każdy czyn, tak interpretowane, by można było oskarżyć i przykleić odpowiednią etykietkę. A jak etykietka przyklejona, to czego by ten czy ów nie powiedział i czego by nie zrobił, zawsze już wyciąga się tylko to, co może posłużyć do pokazania, że etykietujący ma świętą rację. Tak się dzieje nie tylko z papieżem Franciszkiem, ale z wieloma katolikami, środowiskami katolików, także z katolickimi mediami, którzy owym oskarżającym z jakiegoś względu nie pasują: nie szuka się zrozumienia stanowiska, szuka się pretekstów, by oskarżyć.
A co na to Kościół? W swoim nauczaniu? Sięgnijmy do Katechizmu Kościoła Katolickiego. Przytoczę tylko dwa jego punkty, wydaje mi się, że w tym kontekście najważniejsze. Najpierw punkt 2477, o poszanowaniu dobrego imienia.
Poszanowanie dobrego imienia osób zabrania jakiegokolwiek niesprawiedliwego czynu lub słowa, które mogłyby wyrządzić im krzywdę Staje się winnym:
Zostawmy obmowę. Ale ów pochopny sąd. Czyż naklejanie etykietek „modernista”, „mason” i innych, podobnych, na podstawie wybiórczej interpretacji czyjejś wypowiedzi nie jest właśnie takim pochopnym sądem? Czy w pewnych okolicznościach nie staje się wręcz oszczerstwem, mogącym poważnie człowiekowi czy środowisku zaszkodzić? Przypomnijmy: oszczerstwo, podobnie jak kradzież domaga się sprostowania. Pod rygorem ważności rozgrzeszenia. Tymczasem niektóre tego typu oszczerstwa – tak, czasem to wprost oszczerstwa – nie tylko nie są prostowane, ale z czasem powszechnie uznawane są za pewnik. Tak postępują prawi katolicy?
Nie jest katolickim podejrzewanie wszystkich wokół o niewierność. Nie jest katolickim doszukiwanie się w braciach w wierze tej niewierności i przedstawianie swoich wątpliwości jako pewnik. Nie można postępować tak, że na wszelki wypadek się oskarży, najwyżej oskarżenie okaże się niesłusznie, ale wykazaliśmy się czujnością w obronie świętej wiary. Nie, taka postawa to właśnie niewierność świętej wierze. Mowa o tym następnym punkcie Katechizmu, 2478.
W celu uniknięcia wydawania pochopnego sądu każdy powinien zatroszczyć się, by - w takiej mierze, w jakiej to możliwe - interpretować w pozytywnym sensie myśli, słowa i czyny swego bliźniego: Każdy dobry chrześcijanin winien być bardziej skory do ocalenia wypowiedzi bliźniego niż do jej potępienia. A jeśli nie może jej ocalić, niech spyta go, jak on ją rozumie; a jeśli on rozumie ją źle, niech go poprawi z miłością; a jeśli to nie wystarcza, niech szuka wszelkich środków stosownych do tego, aby on, dobrze ją rozumiejąc, mógł się ocalić.
To właśnie jest katolickie. Nie oskarżać, nie miotać potępień doszukując się błędów bliźnich, ale „interpretować w pozytywnym sensie myśli, słowa i czyny swego bliźniego”. Jeśli zaś już trzeba, „poprawiać z miłością”, a nie bezlitośnie i publicznie besztając przyklejając niepochlebne etykietki. Niestety, o tej części nauczania Kościoła nasi współcześni inkwizytorzy zapominają. Bo ważniejsze niż nauczanie Kościoła, prawda czy uczciwości jest, by się przypodobać followersom. Takim pseudokatolicyzmem się brzydzę.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wychowanie seksualne zgodnie z Konstytucją pozostaje w kompetencjach rodziców, a nie państwa”
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.