W jakimś odruchu desperacji położyłem stułę św. Rafała Kalinowskiego na chorym oczku Piotrusia – opowiada Tomasz Baraniecki. – Pomyślałem, że może mi odbiło, dobrze, że nikt tego nie widzi, bo ta stuła jest taka zakurzona i kładzenie jej na chorym oczku dziecka jest szaleństwem. To był początek uzdrowienia.
Piotruś urodził się w październiku 2006 roku ze stosunkowo niewielką wadą lewego oka – Tomasz Baraniecki przytula swego uśmiechniętego od ucha do ucha synka. Jest informatykiem, specjalistą od miejskich sieci szerokopasmowego dostępu do internetu. Mieszka w Pisarzowicach, niedaleko Bielska-Białej. – Niedrożny był kanalik łzowy. Początkowo wydawało się, że przez przemywanie tego miejsca solą fizjologiczną oraz masowanie kanalik samoistnie się udrożni. Niestety, tak się nie stało, a do tego pojawiły się w lewym oku ropne infekcje. Pomimo stosowania coraz silniejszych antybiotyków, infekcje się nasilały, szczególnie w momentach różnego rodzaju przeziębień, kataru itp. Wtedy podjęliśmy pierwszą próbę udrożnienia kanalika. Zabieg ten polega na przekłuciu go za pomocą specjalnej igły.
Pierwsza próba wykonana w 2008 roku w szpitalu wojewódzkim w Bielsku-Białej nic nie dała. Infekcje jeszcze bardziej się nasiliły. Druga próba przekłucia odbyła się w Katowicach. Niestety, także i ona zakończyła się niepowodzeniem. Co więcej, lekarz stwierdził, że czuje „opór kostny” w tym chorym miejscu, co, jak zrozumiałem, oznacza, że wada się nie cofnie i konieczne będzie leczenie operacyjne. Taki zabieg polega na laserowym odtworzeniu (wypaleniu) kanalika. Żeby kanalik nie zarastał, umieszcza się w nim plastikową rurkę. Taka rurka przeszkadza dziecku, które niejednokrotnie potrafi ją sobie wyjąć i w efekcie zabieg trzeba powtarzać. Najbliższy wolny termin był za 2 lata! Piotruś miałby wtedy 4,5 roku. Pozostało leczenie farmakologiczne i regularne przemywanie oczka. Z czasem sytuacja stawała się coraz gorsza, ropa lała się z oka po naciśnięciu kącika przy nosku. Bywały dni, szczególnie rano, że Piotruś nie mógł otworzyć powieki całkowicie zaklejonej ropą. Także bolesne było codzienne przemywanie. Piotrek miał dość. Uciekał, płakał, wyrywał się.
Jak dzieci…
Mniej więcej w tamtym czasie po raz pierwszy usłyszałem o świeckiej karmelitance Kunegundzie Siwiec – góralce zwanej popularnie Kundusią. Miałem w czerwcu jechać na uroczystości do Stryszawy, ale się rozchorowałem. Do tego momentu nigdy nie modliłem się o uzdrowienie ani dla jakiejkolwiek osoby, ani dla siebie. Nie bardzo wiedziałem, jak się do takiej modlitwy zabrać… Pochodzę z rodziny, w której nie praktykowano zasad wiary. Do kościoła nikt nie chodził, poza wypadkami ślubów, pogrzebów itd. W wieku 12 lat w zasadzie odszedłem od wiary katolickiej, jeśli można się tak wyrazić. Świadomie powiedziałem: „Stop. Koniec”. Zrezygnowałem z sakramentu bierzmowania. Chciałem pojechać do ukrytej w górach wioski, w której Kundusia rozmawiała z samym Jezusem, ale rozłożyła mnie choroba. Tak się jakoś złożyło, że skoro nie pojechaliśmy w czerwcu 2009 roku do Stryszawy, to pojechaliśmy do ojców karmelitów do Wadowic. W sanktuarium św. Józefa wszedłem z synkiem do celi św. Rafała Kalinowskiego. Byliśmy sami. I wtedy w jakimś odruchu desperacji położyłem stułę o. Rafała na chorym oczku Piotrusia. To może wydawać się dziwne. Ja, ścisłowiec, fizyk, człowiek niezwykle racjonalny, wykonałem taki gest. Dlaczego? Myślę, że ten nasz racjonalizm do pewnego stopnia przeszkadza. Świetnie pisał o tym Jan Paweł II w „Fides et ratio”. Rozum bardzo pomaga w przeżywaniu wiary, ale w pewnym momencie nie wystarcza.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.