Przez 18 lat jej istnienia przewinęły się przez nią pokolenia chłopaków. Dla wielu z nich była to jedyna szansa, by mogli się kształcić w szkole średniej.
Szczecinecka bursa katolicka powstała, by chłopcy ze środowisk popegeerowskich, którzy skończyli gimnazjum, mogli się dalej uczyć. Aby chodzić do szkoły średniej, wielu z nich musiało zamieszkać poza domem. Dzięki subwencji oświatowej chłopcy z biednych rodzin mogą mieszkać w bursie za darmo.
Trudna sytuacja materialna to niejedyny warunek przyjęcia do tego domu. – Chodzi o to, żeby pomóc chłopcom pochodzącym z zaniedbanych środowisk. Bieda, która ich dotyka, jest wielopłaszczyznowa, wynika nie tylko z braku pieniędzy – wyjaśnia ks. dr Zygmunt Czaja, trzeci rok dzierżący dyrektorskie stery w placówce. Najważniejsza jest rozmowa kwalifikacyjna kandydata i rodziców. – Jest u nas kilku chłopców, którzy pewnie mogliby sobie pozwolić na wynajęcie stancji. To, że tu są, to też element wychowawczy: jedni uczą się dzielić, a inni zapracować na to, co chcą posiadać – mówi ks. Zygmunt. – Jednym z warunków jest odpowiedzenie sobie na pytanie: „Czy jestem osobą wierzącą?”. Regulamin bursy jest w zasadzie podobny do tych, które obowiązują w innych szkolnych internatach. Z tą różnicą, że tu znajduje się czas… na modlitwę. Przynajmniej dziesiątek Różańca albo odśpiewanie wszystkich zwrotek kolędy, a raz w tygodniu Msza św., podczas której chłopcy modlą się w intencjach swoich i swoich rodzin. Jest też czas na siłownię, książki i wieczorne rozmowy przy stole, a czasem wspólne wypady na mecze.
Dla Krzyśka to pierwszy rok mieszkania poza domem. Ze śmiechem przyznaje, że to niezła szkoła samodzielności i życia. – W domu o obiadki martwi się mama, a tutaj mamy dyżury w kuchni. Samo obieranie ziemniaków było dla mnie debiutem – opowiada ze śmiechem. Młodzi mieszkańcy mają też inne obowiązki. Sami odpowiadają za porządek na korytarzach, w salkach rekreacyjnych, siłowni i wokół budynku – przyznaje ks. Zygmunt.
Dla chłopaków z bursy to jak zwyczajne obowiązki domowe. Bo ideą bursy jest właśnie stworzenie domowego klimatu. – Uczymy się przebywać ze sobą, co pół roku zmieniają się współlokatorzy w pokojach. Jest nas niewielu, więc wszyscy się znamy. I chcąc nie chcąc, pomagamy sobie – opowiada maturzysta Konrad.
Kuźnia powołań
Bursa nie przygotowuje kandydatów do seminarium, ale dochowała się już kilku księży. Czterech z nich zasiliło szeregi prezbiterów diecezji, jeden powędrował do zakonu karmelitów bosych. – Ale raczej zależy nam na wychowaniu dobrego obywatela i chrześcijanina. Jeśli jednak któryś z „bursaków” utwierdzi tutaj swoje powołanie, to tylko większa chwała dla bursy – mówi ks. Zygmunt.
„Bursakiem” był wyświęcony w tym roku ks. Dawid Andryszczak. Do bursy trafił z malutkiego Sławoborza za namową swojego ówczesnego wikariusza. – Może nie w pierwszym roku, ale potem bursa była rzeczywiście jak dom. Patrząc w przeszłość, dostrzegam, jak wiele dobrego spotkało mnie w bursie i jaki wpływ miała na moją formację – przyznaje. Teraz ks. Dawid przyjechał do Szczecinka, żeby udzielić chłopakom prymicyjnego błogosławieństwa.
– Powołanie zacząłem odkrywać jeszcze nieco wcześniej, ale bursa pomogła w jego kształtowaniu. Jednym z ważniejszych miejsc w domu była kaplica, do której mogłem pójść nawet w kapciach, o każdej porze dnia i nocy, żeby się pomodlić. I biblioteka, w której sporo książek dotyczyło życia duchowego – opowiada ks. Dawid. – To dobra wspólnota. Młodzi ludzie mogą spotkać się tu podczas posiłków, pracy, wspólnych wyjść. Za moich czasów elementem obowiązkowym było też wspólne oglądanie meczów – dodaje ze śmiechem.
Dla chłopców ważny jest codzienny kontakt z księdzem. Wiedzą, że z każdą sprawą mogą przyjść do ks. Zygmunta lub pomagającego mu diakona Pawła. Łatwiej wtedy wsłuchiwać się i w głos powołania. – Mieszkanie tutaj, rozmowy z diakonem Pawłem i z księdzem dyrektorem, taki codzienny zwykły kontakt z duchownymi, pomogły znaleźć miejsce bliżej Boga. Myślę o seminarium. I chyba to wpływ tego domu – nie ukrywa Krzysiek.
Szef nie taki groźny
Ksiądz Zygmunt w niczym nie przypomina surowego dyrektora. Pewnie dlatego chłopcy między sobą nazywają go „Dziadkiem”. Swój przydomek ks. Zygmunt w pełni zaakceptował i z dumą zawiesił na ścianie tabliczkę, którą chłopcy podarowali mu podczas wspólnego wyjazdu do Zakopanego: „Najlepszy dziadek na świecie”. – To było spontaniczne. Już wcześniej ksiądz dostał od nas taki przydomek. Przyjął to z zaskoczeniem, ale chyba bardzo się ucieszył – śmieje się Bartek, „weteran” od czterech lat mieszkający w bursie.
Ksiądz Zygmunt, wykładowca pedagogiki, ma w zanadrzu cały arsenał sposobów docierania do chłopców. – W wymiarze teoretycznym może i tak – śmieje się duszpasterz. – Ale w bursie odczułem granicę mojego oddziaływania wychowawczego. Niestety, za mojego dyrektorowania musiałem podziękować kilku chłopcom ze względu na dobro reszty mieszkańców – opowiada. Chłopcy zgodnie przyznają, że trzeba się mocno postarać, by wyprowadzić „szefa” z równowagi. – Rzadko, ale to się udaje – kiwa głową Bartek.
Mieszkańcy bursy w niczym nie różnią się od swoich rówieśników. Też zdarza im się narozrabiać. I, podobnie jak w domu, zdarzają się problemy: a to z nadłamaną poręczą na schodach, a to z zapchaną pralką. – Jeśli nie wydarzy się coś, przez co czoło mi się marszczy, to znaczy, że jest sobota i chłopcy pojechali do domów. Każdy dzień coś przynosi – śmieje się ks. Zygmunt.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
W wypadku Newmana droga życiowych poszukiwań byłą bardzo długa.
Pielgrzymka Pokoju ma na celu przesłanie przeciwko utrzymującemu się zagrożeniu nuklearnemu.
Homilia abp. Adriana Galbasa wygłoszona podczas Mszy św. pogrzebowej śp. Anatola Czaplickiego.
Papież przestrzegł przed uleganiem pozornie atrakcyjnym, ale płytkim ideologiom.