Piętnować czy akceptować? Z umiarem i roztropnością.
Nie powiem, podobało mi się. „Contra Celsum” Orygenesa. Solidne odniesienie się do zarzutów, jakie nie tylko ów Celsus, zmarły zresztą znacznie przed powstaniem dzieła, ale i inni wrogo nastawieni do chrześcijan stawiali w tamtych czasach uczniom Jezusa. Orygenes przytacza fakty, ujawnia niewiedzę i nie stroni od nazywania po imieniu złej woli. Bywa przy tym błyskotliwie złośliwy. Ot, pojawiająca się co jakiś czas uwaga w stylu „wiedzą o tym wszyscy, tylko nie Celsus, który chwali się, że wie wszystko”. Czy dziś coś takiego by przeszło? Nie wiem. Na pewno wielu podniosłoby lament, że za ostro, że trzeba kochać bliźniego, że nie godzi się tak atakować...
Czy to faktycznie naruszenie przykazania miłości bliźniego? A nie właśnie wyraz miłości wobec tych, których z piedestałów mędrców, bez oporów, i jak się okazuje fałszywie, oskarża się o niewiedzę, głupotę i wszystko co najgorsze? Czy ci niesłusznie oskarżani nie zasługują, by mogli podnieść głowę, bo ich obrona jest wywodem błyskotliwym, przez to przekonującym, a nie nudnym, nikogo nie interesującym ględzeniem?
W Ewangeliach aż roi się od scen, które dziś wielu przesiąkniętych polityczną poprawnością uznałoby za postępowanie niewłaściwe. Nie tylko wypędzenie przekupniów ze świątyni czy użycie wobec Kananejki obrazu dzieci i psów. Przywódcy Izraela wiele razy słyszą wobec siebie ostre słowa, a przecież i swoim uczniom Jezus gorzkich słów nie żałuje. A święty Paweł, uważający praktyki homoseksualne za przejaw umysłowego zwyrodnienia, na które Bóg skazał ludzi za nierozpoznanie Go w Jego dziełach?
Pytanie jakie w tym kontekście należy zadać nie brzmi wcale, czy Jezus faktycznie zasługuje na miano tego, dla którego najważniejsza jest miłość, ale czy myśmy dobrze zrozumieli czym miłość bliźniego jest. Tylko akceptowanie, tylko rozumienie, tylko przygarnianie bez prób zobaczenia istoty spraw nieuchronnie prowadzi do zacierania różnic między prawdą a fałszem, dobrem i złem, pięknem i brzydotą. I wtedy faktycznie obojętnym się staje - jak śpiewał Jacek Kaczmarski - czy człowiek założył na szyję krawat czy stryczek. Przecież takie do siebie podobne... Wtedy rzeczywiście można, jak pewien katolicki publicysta, napisać, że to Judasz został zdradzony... Takie stawianie spraw to prosta droga do akceptowania przemocy wobec tych, którzy na coś takiego się nie zgadzają, a którym odbiera się nawet prawo do obrony ich wartości. To ma być miłość bliźniego?
Można też zaobserwować u wielu w dzisiejszym świecie (Kościele) postawę dokładnie przeciwną. Rzekomych obrońców prawdy. Ci tak gorliwie jej bronią, że za nic mają nie tylko przykazanie miłości, ale i... samą prawdę. Widać to dość wyraźnie np. w kwestii ekumenizmu. Nie zacierać różnic między wyznaniami? No dobrze. Ale warto też ich nie przeakcentowywać, nie tak? Jeśli o prawdę chodzi, to patrzmy w prawdzie, nie w krzywym zwierciadle przeakcentowanych szczegółów.
Ot, wszystkich chrześcijan łączy wiara w Jezusa Chrystusa. W to, że On jest jedynym Zbawicielem człowieka. Wszystkich łączy jeden chrzest. Czy to nie podstawa? Czy nie wiara właśnie, połączona z chrztem, jest pokazana w Piśmie jako podstawa zbawienia człowieka? Dlaczego tego nie dostrzegać? Dlaczego nie dostrzegać, że np. z Koptami nie dzieli nas już kwestia dogmatu chalcedońskiego (o osobie i naturach Jezusa), a wszystko inne nie wydaje się powodem, dla którego podział musi trwać? Dlaczego nie widzieć, że z prawosławnymi dzieli nas w zasadzie tylko i wyłącznie rozumienie prymatu papieskiego? Sam święty Jan Paweł II proponował, by tę sprawę odważnie przedyskutować. Dlaczego nie widzieć, że dzisiejsi protestanci nie ponoszą winy za decyzje swoich przodków, a wiele protestanckich wyznań nie od Kościoła katolickiego się oddzieliło, ale od innego, protestanckiego wyznania? Dlaczego jedyną droga do jedności ma być dla nich wyrzeczenie się własnej tradycji a przyjęcie w najdrobniejszych i czasem nawet mało istotnych szczegółach, tradycji Kościoła katolickiego? Dlaczego uznawać, że wspólna modlitwa chrześcijan jest zdradą Kościoła? Jakiego Kościoła? Czyżby poza widzialnymi strukturami Kościoła katolickiego nie było możliwości zbawienia? To jak spojrzeć na niekatolików, którzy za Chrystusa ponoszą męczeńską śmierć? Jak owi Koptowie w Libii, którzy nie zaparli się wiary mimo iż wiedzieli co ich czeka? To jak spojrzeć choćby na zabitego przed Jezusem Jana Chrzciciela?
Paradoksalnie obie te postawy – zacierających różnicę między prawdą i fałszem, czy dobrem i złem oraz owych rzekomych obrońców prawdy – łączy jedno: zarozumiałe i nieprzemakalne na jakąkolwiek argumentację przekonanie, że mają najświętszą rację. Dlatego jedni i drudzy alergicznie reagują na każdą inność, na wszystko co nie mieści się w (ciasnych) ramach ich poglądów. I dlatego i jedni i drudzy, chętnie odwołując się do kultu „świętego Oburza”, są jednakowo bezlitośni dla tych, którzy widzą sprawy inaczej. Tyle że ci pierwsi częściej atakują wprost, drugim bliższe są zagrywki zakulisowe: donosy, powoływanie się na troskę o imidż (image) i temu podobne...
Daleki jestem od twierdzenia, że prawda nie istnieje, że wszystko jest względne. Jestem jednak przekonany, że jest z nią trochę tak, jak opisywaniem budowli. Spojrzeć z jednej strony i powiedzieć, że już się wszystko wie, to arogancka zarozumiałość. Trzeba ją obejść, obejrzeć z różnych stron, zajrzeć do wnętrza. A i wtedy pamiętać, że coś przecież mogło umknąć....
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.