Dopóki są misjonarze, dla prześladowanych ludzi jest nadzieja.
Tym razem dżihadyści poszli o krok dalej. Nie tylko zniszczyli katolicką misję leżącą na północy Mozambiku - puszczając z dymem dwie szkoły, szpital, kościół i punkt Caritas, ale też z zimną krwią zamordowali 84-letnią włoską zakonnicę. Do tej pory misjonarzy co najwyżej porywano dla okupu. Siostra Maria de Coppi pracowała w tym kraju od 1963 roku i, jak mówi jeden z ocalałych z napadu kapłanów, szczerym sercem kochała jego mieszkańców. Tym bardziej przeraża, że zamordowano właśnie ją.
Wiele jednak wskazuje na to, że to właśnie sędziwa misjonarka była celem terrorystów z Państwa Islamskiego Afryki Centralnej, bo to właśnie oni przyznali się do zamachu. W opublikowanym na „Telegramie” komunikacie stwierdzili, że zabili siostrę, ponieważ „była nadmiernie zaangażowana w szerzenie chrześcijaństwa”. Można powiedzieć, że „nadmiernie kochała” - całe swe misyjne życie lecząc, karmiąc i ucząc najuboższych. Dzięki niej na świat przyszło tysiące dzieci, które potem z matczyną miłością uczyła czytać i pisać starając się dać im lepszą przyszłość. Już to proste działanie jest antidotum na ideologię Państwa Islamskiego, które żeruje na ludzkiej biedzie i kusi młodych nadzieją na lepsze życie. Dodajmy złudną nadzieją.
- Ten doskonale zaplanowany atak, to wyraźne powiedzenie nam: nie ma tu dla was miejsca, musicie się stąd wynieść – mówi ks. Lorenzo Barro. Włoski kapłan fidei donum jest przekonany, że oprawcy oszczędzili go, choć mieli okazję zabić, by mówił o horrorze jakiego był świadkiem, po to by misjonarze ze strachu o swe życie opuścili ludzi. W ten sposób pozbyliby się niewygodnych świadków swych bestialskich zbrodni, których się dopuszczają, by w regionie Cabo Delgado kontrolować ziemię bogatą w surowce naturalne i móc bezkarnie je grabić, ponieważ instytucja państwa i organizacje międzynarodowe są na tym terenie praktycznie nieobecne.
Kapłani, siostry zakonne i tysiące ludzi zamieszkujących teren misji w Chipene schroniło się w bezpieczniejszym miejscu. Jednak na dobrą sprawę takie nie istnieją, bo jeszcze do niedawna również zrównana z ziemią misja była uważana za bezpieczną. Masakry w Mozambiku nasiliły się od 2017 roku i sprawiły, że 800 tys. chrześcijan musiało opuścić swe domy, co spowodowało kryzys uchodźczy, który obecnie jeszcze się pogłębi. I tym się martwią właśnie misjonarze, którzy ocaleli z ostatniego ataku: jak zapewnić żywność, dach nad głową, możliwość leczenie i edukacji kolejnym uciekinierom. Liczą, że zamordowanie włoskiej misjonarki sprawi, iż wspólnota międzynarodowa zechce wreszcie otworzyć oczy na przedłużający się dramat Mozambiku oraz zauważy niebezpieczeństwo, jakim jest umacnianie radykalnego islamu w Afryce. – Boimy się, ale nie zostawimy tych biednych ludzi samych – mówi ks. Barro. Dopóki są misjonarze, dla prześladowanych ludzi jest nadzieja. Milczenie i obojętność oznacza dla nich koniec.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.