Stając przed wyborem między nieustającą celebracją dnia świętego oburza a uczciwością w myśleniu, mówieniu i słuchaniu, warto przeliczyć koszty zysków i strat.
Anegdota z czasów słusznie minionych. Przed składem gminnej spółdzielni kolejka czekających na dostawę węgla. Czas stojący skracają rozmowami o aktualnej sytuacji. Tematem numer jeden są nadużycia ówczesnego naczelnika, dziś powiedzielibyśmy wójta. Ten nagle pojawia się na horyzoncie. Towarzystwo milknie, pierwsi ściągają czapki z głów, kolejni witają z zachwytem „najlepszego w historii gospodarza terenu”. Gdy naczelnik zniknął za drzwiami zainteresowano się miejscowym pierwszym sekretarzem. Opinie podobne, reakcja, gdy ten ukazał się w polu widzenia, jak poprzednio. Kto wart osądzenia został? Oczywiście miejscowy proboszcz. Problem w tym, że i on nagle stanął przed… No właśnie… Uformowanym spontanicznie lokalnym sądem, działającym nie według litery prawa stanowionego. Czekający znali jedno prawo: świętego oburzenia. Pod warunkiem, że wywołujący święte oburzenie obiekt nie znajdował się w pobliżu.
Zdawać się powinno, że wraz z końcem czasów słusznie minionych i coraz większymi możliwościami poszerzania horyzontów naszego intelektu, nauczymy się korzystać z całego arsenału środków, pozwalających wcale nie tak prostą, a czasem nawet bardzo skomplikowaną rzeczywistość wokół nas, nie tyle osądzić miarą świętego oburzenia, co ją zrozumieć, stosując miarę rozumu. Cóż, zdawać się powinno, że wraz z rozwojem cywilizacji, będziemy także coraz mądrzejsi i lepsi. Mamy przecież narzędzia. Te, okazuje się, nie wystarczą. Trzeba jeszcze nauczyć się z nich korzystać, a to nie jest takie proste. Ekran komputera i sąsiadująca z nim klawiatura same myślenia nie nauczą. Tym bardziej myślenia logicznego, analitycznego, twórczego. Nie bez powodu każde studia rozpoczynano przed laty kursem logiki i historii filozofii. Iluż studentów płakało, wkuwając Ziembińskiego i Tatarkiewicza, przy okazji pytając po co nam to wszystko. Dziś to oni mają największe problemy gdy znajdą się w ogniu dyskusji znających jedno prawo: świętego oburzenia. Gdzie nie obowiązują zasady logicznego myślenia, twórczego rozumienia argumentów. Obowiązują natomiast zasady walki plemiennej, dobierającej środki wyrazu proporcjonalnie do towarzyszących rozmowie (jeśli to można nazwać rozmową) emocji. Nie bez powodu mówi się coraz częściej o zastąpieniu siły argumentów argumentem siły.
Czy jesteśmy zdani na nieustającą celebrację dnia świętego oburza? Niekoniecznie. Przed kilku laty Włosi, obserwując coraz większą polaryzację poglądów i związaną z nimi agresję, wymyślili Dekalog komunikacji bez wrogich słów. Pracowali nad nim pedagodzy, psychologowie, politycy, przedstawiciele mediów i dbający o bezpieczeństwo publiczne. W inicjatywę zaangażowało się także Stowarzyszenie Włoskich Dziennikarzy Katolickich. W ostatni weekend ambasadorzy i uczestnicy akcji, która objęła wiele grup społecznych, spotkali się w Trieście. Podsumowano ostatni rok. Słuchano świadectw, ukazujących jak podjęty wysiłek zmienia relacje międzyludzkie, pozwalając nie tyle osądzić drugiego miarą świętego oburzenia, co zrozumieć go i nawiązać z nim relacje. Przytoczę dwie spośród dziesięciu zasad. „Wirtualne i rzeczywiste: Mów i pisz w Sieci tylko to, co miałbyś odwagę powiedzieć osobiście (…) Zanim zaczniesz mówić, wysłuchaj: Nikt nie ma zawsze racji, nawet ty. W słuchaniu bądź uczciwy i otwarty”.
Zasady te wymagają oczywiście dużej, intelektualnej i duchowej dyscypliny. Rezygnacji z tak zwanego wyrażania siebie za wszelką cenę. Może nawet nie rezygnacji. Stosowania jej w kontekście innej: szanuj siebie i rozmówcę. Agresja niekoniecznie źle świadczy o krytykowanym. Czasem jeszcze więcej mówi o krytykującym. O jego szeroko rozumianej kulturze. Czasem o jej braku. Naciskanie hamulca nie jest czymś złym. Pomaga uniknąć zderzenia i pozwala w odpowiednim momencie skręcić we właściwą drogę. Dlatego stając przed wyborem między nieustającą celebracją dnia świętego oburza a uczciwością w myśleniu, mówieniu i słuchaniu, warto przeliczyć koszty zysków i strat. Przewidzieć ile domów zostanie zburzonych, a ile zbudowanych. Wreszcie spojrzeć na swoje zaangażowanie w perspektywie ewangelijnej. Pamiętając, że „odmierzą wam bowiem taką miarą, jaką wy mierzycie”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nad sprawami duchowymi nie mamy pełnej kontroli i należy być ostrożnym.
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Symbole tego spotkania – krzyż i ikona Maryi – zostaną przekazane koreańskiej młodzieży.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.