Za życia ujmował swoją prostotą. Wydeptywał ścieżki, odwiedzając chorych, a będąc dobrym „Wujkiem”, o. Rudolf Warzecha przyciągał młodych.
On też był „Wujkiem”
Nie tylko Wadowice upominają się o pamięć „kapłana o otwartych oczach”, jak go nazywano ze względu na niezwykłą otwartość na innych ludzi.
Urodził się 14 listopada 1919 r. w Bachowicach, jako Stanisław Warzecha. Ochrzczono go w Spytkowicach, przebywał zaś przez wiele lat w klasztorach w Czernej (gdzie w 1944 r. przyjął święcenia kapłańskie) i Krakowie. Wszędzie pozostawił po sobie wspomnienia dobrego kapłana, wychowawcy, opiekuna chorych.
– Nie uciekał przed chorymi, nieszczęśliwymi, konającymi, ale wręcz ich poszukiwał. Odwiedzał ich w domach i w szpitalach. Był zawsze przez nich wyczekiwany. Nigdy nie przeszedł obojętnie obok człowieka w potrzebie – mówi o. Szczepan Praśkiewicz OCD, postulator w procesie beatyfikacyjnym o. Warzechy.
Jak się okazuje, nie tylko Karol Wojtyła był nazywany „Wujkiem” przez wychowanków z duszpasterstwa akademickiego. Był nim również o. Rudolf. W czasach krakowskich przychodziło do niego wielu studentów ze znajdującej się naprzeciw kościoła karmelitów Wyższej Szkoły Ekonomicznej. Zajmował się nimi serdecznie – zarówno duchowo, jak i pomagając materialnie. – Nie zapominał o wychowankach. Co roku przyjeżdżali do „Wujka” razem z rodzinami na rekolekcje – mówi o. Andrzej Ruszała OCD, prowincjał karmelitów.
Wychowanków świeckich i zakonnych ujmował absolutnym zaufaniem do nich. Jako wychowawca nie teoretyzował za wiele. Podawał za to wiele zaskakujących przykładów. Będąc ojcem duchownym Karmelitańskiego Niższego Seminarium Duchownego w Wadowicach, wspomniał kiedyś wychowankom, że zobaczył na ulicy piękną, młodą dziewczynę w prześwitującej bluzce. – Co też mogło prześwitywać spod tej bluzki? – pytał z lekko filuternym uśmiechem. Chłopcy snuli rozmaite domysły. – Moi drodzy, prześwitywał szkaplerz karmelitański! Widać, że to była pobożna dziewczyna – oświecił ich tymczasem o. Rudolf.
Do szkaplerza karmelitańskiego miał szczególny sentyment, który łączył go z dobrze mu znanym Karolem Wojtyłą. Gdy ten był wikarym w krakowskim kościele św. Floriana, zaprosił o. Rudolfa na rekolekcje dla chorych. – Noście szkaplerz święty. Ja mam go zawsze na sobie i wiele z tego nabożeństwa doznałem pożytku – zachęcał Wojtyła.
– Do końca życia zachował młodość ducha – mówi o. Ruszała. – Byłem u niego w szpitalu w przeddzień śmierci. „Pożyłoby się jeszcze” – powiedział w zadumie. Zdziwiły mnie nieco te słowa, bo umierający świątobliwi ludzie myślą często przede wszystkim o wieczności. Ale on dopowiedział: „Pożyłoby się jeszcze, bo ludzie tak bardzo potrzebują posługi kapłańskiej”.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.