Czasem ze wszystkich stron wypełzają różne takie niepokoje...
Czasem ze wszystkich stron wypełzają różne takie niepokoje. Śni się pies, którego baliśmy się w dzieciństwie. Jakaś kolejna szkolna wpadka wyświetla nam w głowie przyszłą lawinę zdarzeń, w której nasz słodki berbeć, hop, hop, hop, spada na samo dno. Ekonomiczne zamknięcie miesiąca starszy nas już koło piętnastego. Praktyki pobożne nijak dostosować się nie chcą do naszych kręgosłupów i migren. A perspektywa choroby stawia na nowo pytania, na które dawno zdążyliśmy sobie odpowiedzieć…
Słowem, dzieją się rzeczy, które pojedynczo jakoś dają się przeżyć, mamy przecież w tym wprawę. Jeśli jednak wstępują łącznie… Cóż. Tak jakby ktoś nas po trosze wbijał młotkiem w podłogę. Nie raptownie może, ale systematycznie i skutecznie.
I tak teoria o obfitości otrzymanego przez nas chrześcijańskiego pokoju ani zgrabne cytaty, nawet te biblijne, zdają się nie wystarczać. Pomijając odpowiedź na pytanie, czy to życie okazało się bogatsze, czy może my zbyt słabi, ta zagęszczająca się wokół atmosfera, wciskający się w szczeliny niepokój sprawiają, że tracimy pewność siebie. Wołanie nieba o litość nie jest już wówczas czymś, co honorowo i z łatwością da się zbyć wzruszeniem ramion, a staje się koniecznością.
Na końcu życia czeka na nas Bóg, to wiemy, w to wierzymy. Jak jednak, dobry Boże, mamy przeżyć do tego czasu?!
Gdyby tak jednak spojrzeć z innej strony… W jakiś sposób te właśnie tak dotkliwie doświadczane fakty, przeczucia, niepokoje tak namacalnie wiążą nas ze sobą nawzajem i ze światem. Okazujemy się nagle wcale nie tak samowystarczalni i niezależni, jak by się wydawało. Niepewność ludzkiego losu przestaje być nieokreśloną abstrakcją, poznajemy ten smak w całej soczystości. Czy wolno nam narzekać? Przedkładać jedne doświadczenia nad inne? Jako chrześcijanom w tak wielu sferach nam się poszczęściło – poznaliśmy Boga! – dlaczego więc nie mielibyśmy tym chętniej przyjąć tej plątaniny niedogodności, otworzyć serca na cały ten życiowy bagaż, który jest naszym udziałem i tak? Czemu łatwiej jest mówić sobie: „Nie niepokoję się”, chociaż prawdziwsze jest: „Niepokoję się”, tak jakby otwarcie oczu na stan własnego ducha (jest jaki jest) było zaprzeczeniem ufności?
Mówi o sobie nauczyciel młodego króla Raul Überbein: „(…) takie warunki, to dobre warunki – bez dwóch zdań. Nędzna młodość, samotność z wykluczeniem szczęścia, próżniactwa szczęścia, wyłączne i surowe nastawienie na robotę – na tym się nie tyło, od tego wyrabiały się twarde mięśnie ducha (…) Och, jakie rozwijają się zdolności, jeśli na te zdolności jest się zdanym twardo i bezwzględnie! Co za przewaga wobec tych, którzy «nie potrzebują»” (T. Mann, Królewska wysokość, tł. W. Hulewicz, Warszawa 1989, s. 57).
My jesteśmy z tych, co potrzebują. Realnie, konkretnie, na już. Potrzebują Boga. Ludzi.
I prawdy o sobie też.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
To nie jedyny dekret w sprawach przyszłych błogosławionych i świętych.
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.