"To on miał intuicję, by stworzyć więź miłości i wsparcia pomiędzy konkretną rodziną a wybranym dzieckiem w innym kraju. Wydalony z Birmy stworzył wielki projekt razem z o. Mezzadonną" - pisze dziś włoski "Avvenire".
Do opuszczenia z Birmy o. Mario Meda został zmuszony ponad 50 lat temu. "Ale miał ją zawsze w sercu" - pisze o zmarłym na COVID 93-letnim o. Mario, rezydencie domu dla misjonarzy seniorów w Rancio di Lecco, Georgio Bernardelli z "Avvenire", największego włoskiego tygodnika katolickiego.
Ojciec Meda urodził się w Desio, na kapłana został wyświęcony w 1954 r. przez kard. Alfreda Schustera. "To on jako pierwszy misjonarz ponad 60 lat temu rzucił ideę wsparcia na odległość, którą potem podjęło wiele stowarzyszeń i organizacji pozarządowych" - zaznacza dziennik.
Był rok 1958, kiedy ówczesny bp Ferdinando Guercilena na terenie dzisiejszej Birmy powierzył ks. Mario dzieci z dużej Szkoły im. św. Ludwika w Kengtung. To właśnie wtedy ojciec wpadł na pomysł wsparcia konkretnego dziecka przez wybraną rodzinę. Jako pierwsza do programu przystąpiła amerykańska rodzina, związana ze wspólnotą misjonarzy Papieskiego Instytutu Misji Zagranicznych (PIME) w Detroit. I kiedy w 1966 r. przyszła na o. Mario ciężka próba wydalenia go z Birmy przez reżim socjalistyczny, który zastosował takie restrykcje wobec wszystkich zagranicznych zakonników przybyłych do kraju po 1948 r., ze swojego Centrum Animacji Misyjnej w Mediolanie wznowił działalność adopcyjną.
"W zorganizowanej formie Centrum Wsparcia PIME wystartowało w 1969 r. - w czasach, gdy nie istniały instrumenty informatyczne do zarządzania bazami danych, w Mediolanie o. Mario Meda razem ze swoim współbratem o. Mauro Mezzadonną (zmarł dwa lata temu), używając papierowych kartotek, skojarzyli 17 tys. donatorów z wybranymi dziećmi, które zgłosiły zrzeszone w PIME misje z całego świata" – przypomina historię "Avvenire".
W tamtych czasach nazywali projekt "adopcjami miłości na odległość", a za swoją działalność już w 2004 r. o. Mario został oficjalnie nagrodzony "Złotym Ambrożym", najwyższym miejskim odznaczeniem mediolańskim, które wręczył mu ówczesny burmistrz Gabriele Albertini. Ta forma wsparcia trwa do dziś, a projekt wspomaga nie tylko dzieci na misjach, ale także młodzież studiującą, niepełnosprawnych i seminarzystów.
"Ojciec Mario nigdy nie mógł powrócić do swojego apostolstwa w Birmie, ale poprzez adopcję na odległość nadal poświęcał się pomocy rodzinom, które był zmuszony opuścić" - pisze G. Brenardelli. "A wśród jego wielkich radości była także ta, że mógł zobaczyć jednego ze swoich podopiecznych - Petera Louisa Ca Ku, który został biskupem Kengtungu w 2001 roku".
W międzyczasie - jak pisze "Avvenire" - o. Meda "przeżywał inną szczególną granicę misji" - tę miłosierdzia, jako spowiednik w katedrze mediolańskiej. A w liście do dyrektora katolickiego dziennika kilka lat temu o. Mario opowiedział historię anonimowego penitenta, który wręczył mu paczkę ze... sztabkami złota, mówiąc: "Ofiaruję moje oszczędności dla biednych trędowatych". W ten sposób udało się wesprzeć 7 leprozoriów PIME w Azji, jedno w Afryce oraz jedno w Amazonii. "Bóg zarezerwował miejsce w pierwszym rzędzie w niebie dla tego anonimowego darczyńcy" - miał napisać o. Mario.
Opisuje swoje „duchowe poszukiwania” w wywiadzie dla„Der Sonntag”.
Od 2017 r. jest ona przyznawana również przedstawicielom świata kultury.
Ojciec Święty w liście z okazji 100-lecia erygowania archidiecezji katowickiej.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.