Zwycięstwo było ogromne. I zaskakujące. W decydującym momencie wyraźnie wychodzące poza realia militarno – żeglarskie.
Hybryda. Ani toyota, ani hyundai. Co jest sednem tego określenia? Dwoistość, która tworzy nową jakość. Na różnych płaszczyznach – od biologii po modny dziś trend napędu samochodów. Ku czemu zmierzasz, felietonisto? Ku szczególnemu sposobowi modlitwy. Dzięki dwoistości modlitwa zyskuje szczególną siłę. Oczywiście – siłę ducha. Siłę, która rodzi się w myśli, sercu, wyobraźni karmionej nie fantazją, a poznaniem. Ma swój rytm odmierzany powtarzanym pacierzem i jego dziesiątkowym układem. A wszystko spięte w cztery stanowiące całość części. Prawie jak napęd 4x4, spalinowo-elektryczny. Czyli jednak hybryda.
Jasne, o Różańcu mowa. Wszystkie jego elementy wspierają modlącego się. Człowiek w różnych obszarach swojego działania, w modlitwie także, potrzebuje skupienia się na jakiejś treści. W Różańcu tą treścią jest Jezus – jako osoba, jako wydarzenie, jako historia. W sumie 20 „tajemnic”, które nazwałbym klipami – bo przecież operują one obrazami, bynajmniej nie statycznymi, ale wręcz pędzącymi wielością wydarzeń, scen, osób, myśli. Myśli budzą kolejne obrazy, kolejne piętra wyobrażeń, kolejne refleksje. Trudna to modlitwa...
Bywa, że myśl się urwie, wyobraźnia pobiegnie w jakąś swoją stronę. Ale nic to. Zostaje dziesiątkowy rytm w każdej cząstce zwanej tajemnicą. Kolejna, nawet po rozproszeniu myśli, skupia nas na kolejnym obrazie, wydarzeniu, tajemnicy. Bo te cząstki nie tylko zwą się tajemnicami, ale niosą w sobie tajemnice Jezusa i zarazem tajemnice naszego zmagania się z życiem. Siła tej modlitwy płynie nie z „klepania zdrowasiek”. Ci, którzy tak mówią, zgoła nie wiedzą czym Różaniec jest. A jest on mocą energii, którą budzi w człowieku. I jeśli nawet ktoś jest na jakimś wstępnym poziomie różańcowego wtajemniczenia, to owa modlitwa sama go uczy, wciąga, pomaga i wreszcie prowadzi.
Czyżby dzisiaj w miejsce felietonu katecheza dla róż różańcowych? Nie. To tylko konieczne przypomnienie – choć pewnie nie wszystkim potrzebne, bo znają się na Różańcu. Sednem mego komentarza jest stwierdzenie, że Różaniec to nie tylko modlitwa kształtująca poszczególnych chrześcijan. Różaniec nie tylko wypełnia ciszę klasztorów czy specyficzną aurę otaczającą polne i łąkowe kapliczki. Jest nie tylko pobożnym gadżetem na dzień pierwszej komunii świętej. Nie, nie neguję tego wszystkiego i wielu innych aspektów Różańca. Ale stał się on także składową historii Europy – a pewnie nie tylko.
Widomym i zaskakującym po dziś dzień momentem była morska bitwa pod Lepanto (Naupaktos). Wydarzenie militarne i polityczne przygotowywane było modlitwą ówczesnej jedności narodów Europy – modlitwą tą był właśnie Różaniec. To dopiero była unia! W jednej z parafii, gdziem przed laty był proboszczem, w tamtych odległych czasach była wizytacja biskupia. Zachował się odpis protokołu. W nim także taki szczegół: „dzwon bije każdego piątku wzywając do modlitwy przeciw Turkom”.
Ówczesny papież Pius V sam Różańcem i postami modlił się o zwycięstwo – a wydawało się ono niepewne. Na wspólną modlitwę naznaczył dzień 7 października 1571 roku. Ku zachodowi chylił się ów dzień. W Rzymie nie wiedzieli (internetu i komórek nie było), że właśnie teraz trwa i kończy się morska batalia. Papież wciąż trwał na modlitwie – wszak całemu Kościołowi nakazał modlitwę różańcową... Obecni byli kardynałowie. Pius V wstał z klęcznika, odwrócił się do kardynałów i ogłosił odniesione wielkie zwycięstwo. Posłaniec z wieścią dotarł do Rzymu dopiero po wielu dniach. Zwycięstwo było ogromne. I zaskakujące. W decydującym momencie wyraźnie wychodzące poza realia militarno – żeglarskie. Niespodziewana zmiana kierunku wiatru, mgła, jakiś nieokreślony zamęt... Wszystko to zniweczyło strategię wroga i przeważyło szalę. Zatopiono pięćdziesiąt galer tureckich, zdobyto połowę okrętów, uwolniono dwanaście tysięcy chrześcijańskich galerników. Wydarzenie papież upamiętnił świętem Matki Bożej Różańcowej...
Nie zawsze tak spektakularnie kończyły się sprawy. Katyń, Auschwitz, Dachau i tyle innych miejsc. Różaniec – i jako przedmiot, i jako modlitwa towarzyszył uwięzionym. Niektórzy mieli ten z dzieciństwa, od pierwszej komunii. Inni od matki bądź żony czy narzeczonej wetknięty w dłoń w chwili aresztowania... Ci, którzy nie mieli, kleili na kawałku sznurka z okruchów chleba swój Różaniec. Widać, że był bardzo potrzebny. Na chwile nie do przewidzenia, na resztkę życia i na lęk śmierci. A odkryty przez wroga – budził szał gniewu i złości, wyrywany z ręki był deptany i poniewierany. Nieobojętny widać dla wroga niewierzącego, niechrześcijańskiego. Niezrozumiały – a jednak znienawidzony. Jak sam Bóg, którego znakiem się stawał.
Ta rola – wieloraka i kronikarsko uchwytna – nie może zostać zapomniana i zagubiona. I na zwycięstwo, i na dni klęski. Tyle, że w Bożej perspektywie „klęska” jest pustym słowem. Jeśli wytrwamy, objawi się nowe Lepanto.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.