W medialnym szumie mało kto odróżnia już Komisję Majątkową od Funduszu Kościelnego. Ten drugi ciąży nie tylko państwu, ale też Kościołowi.
Kościół w Polsce jest po części uzależniony finansowo od państwa. I za kilka lat może mieć poważne kłopoty, jeśli ktoś nie zlikwiduje wreszcie Funduszu Kościelnego. Jeden z ostatnich reliktów komunizmu, utworzony w 1950 roku na mocy ustawy o przejęciu przez państwo tzw. dóbr martwej ręki, działa do dziś. Wyjaśnijmy od razu różnicę między nim a Komisją Majątkową. Fundusz ma „rekompensować” straty poniesione przez Kościół w wyniku pozbawienia go majątku w majestacie obowiązującego wówczas komunistycznego prawa. Natomiast Komisja Majątkowa ma na celu odzyskanie majątków, które zostały zagrabione z pogwałceniem nawet PRL-owskiego prawa. Nazwa „Fundusz Kościelny” jest nieco myląca, sugeruje bowiem, że Kościół otrzymuje od państwa jakieś dotacje. No właśnie: i tak, i nie…
Nasza kura, wasze jajka
Okradanie społeczeństwa, czy – jak kto woli – powszechna kolektywizacja, przeprowadzona przez władzę ludową po II wojnie światowej, dotknęła również Kościół katolicki. Była to realizacja jednego z głównych założeń nowego ustroju, czyli likwidacji „pozostałości przywilejów obszarniczo-feudalnych” (ściśle w duchu PKWN). Dobra kościelne były kąskiem ogromnych rozmiarów: według danych ze spisu powszechnego przeprowadzonego przed wojną, Kościół dysponował ponad 240 tys. hektarów majątków ziemskich. Oczywiście po wojnie, a więc po zmianie granic, dane przedstawiały się nieco inaczej: władze oceniły, że Kościół w Polsce Ludowej posiada blisko 169 tys. ha nieruchomości ziemskich (dane nie obejmują jednak ziem północnych i zachodnich). W ciągu zaledwie 10 pierwszych miesięcy obowiązywania ustawy z 1950 roku, komuniści zabrali Kościołowi prawie 90 tys. hektarów. Polityka rabunkowa była kontynuowana w kolejnych latach. Dodajmy tylko, że ustawa wykluczała upaństwowienie majątków nieprzekraczających 50 hektarów (a w Poznańskiem, Pomorskiem i na Śląsku – 100 ha).
A co ma z tym wspólnego Fundusz Kościelny? Otóż złodzieje okazali się wspaniałomyślnie uczciwi: w ustawie zezwalającej na grabież kościelnego mienia zapisano, że dochody z przejętych nieruchomości… przeznaczone będą wyłącznie na cele kościelne i charytatywne. Mówiąc prościej: zabieramy wam kury znoszące złote jajka, ale jednocześnie zobowiązujemy się wszystkie zniesione złote jajka przeznaczyć dla was. Powstały w ten sposób Fundusz Kościelny miał być zatem rekompensatą za poniesione straty. W rzeczywistości ustawa w PRL nigdy nie była realizowana. Ukradzione dobra włączono do Państwowego Zasobu Ziemi bez ustalania wysokości dochodów, jakie miałyby przynosić! Z tego też powodu do Funduszu trafiały nie realne dochody, a sztucznie ustalane dotacje z budżetu, które były o wiele niższe niż ewentualne zyski z utraconych majątków. Fundusz w praktyce posłużył komunistom jako instrument rozgrywania Kościoła od wewnątrz. Środki z niego pochodzące przeznaczano m.in. na działalność „księży patriotów”, popierających niedemokratyczny ustrój, w tym przede wszystkim na pokrycie składek emerytalnych księży poprawnych politycznie.
Kłopotliwy spadek
Wolne państwo polskie w 1989 roku odziedziczyło dziwny twór poprzedniej epoki i do dzisiaj jest zobowiązane zasilać Fundusz Kościelny. Oczywiście już w pierwszym roku wolności uchwalono ustawę o ubezpieczeniu społecznym duchownych, która pozwoliła opłacać z Funduszu składki emerytalno-rentowe wszystkim duchownym, a nie tylko „patriotom”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).