Mieliśmy zachwycić świat swoją miłością, a rozmieniliśmy ją w gonieniu za drugim i trzecim etatem.
Pańska żona zginęła w wypadku samochodowym – słyszy bohater „Wyrwy” Wojciecha Chmielarza. Zastanawia się, jak powiedzieć to córkom, jak poskładać pęknięte nagle życie. Ale też jedna myśl nie daje mu spokoju: dlaczego żona zginęła pod Mrągowem, skoro pojechała do Krakowa?
Wojciech Chmielarz zaczął tworzyć thrillery psychologiczne i trzeba powiedzieć, że jest to świetny krok. Książka trzyma w napięciu do ostatniej strony. Niby fabuła jest prosta: skoro żona zginęła na innym końcu Polski, niż deklarowała, że będzie się znajdować, skoro na jej pogrzeb przychodzi nieznany nikomu mężczyzna – to raczej wiemy, o co chodzi. Ale trzeba powiedzieć wprost: trzymaj mocno książkę, bo nikt nie spodziewa się, dokąd „Wyrwa” zaprowadzi.
Chmielarzowi udała się trudna sztuka, by pod płaszczykiem banalnej historii opowiedzieć coś bardzo ważnego o małżeństwach dzisiejszych trzydziesto- i czterdziestolatków. Mieliśmy zachwycić świat swoją miłością, a rozmieniliśmy ją w gonieniu za drugim i trzecim etatem, kolejną fuchą za parę groszy. Mieliśmy być szczęśliwi, a żyjemy pod jarzmem kredytu we frankach, zbyt późnych powrotów do domu, z kolejną porcją pracy, której nie udało się zrobić przy biurku. Zapewne każde małżeństwo ma swoją „wyrwę” – rosnącą, pomimo miłości, przepaść między małżonkami. Lektura „Wyrwy” Chmielarza pozbawia spokoju, ale i stawia nurtujące pytania: jak dobrze znamy samych siebie? Ile wersji nas samych żyje w nas? I co jesteśmy w stanie zrobić, aby zasypać tę wciągającą w mrok przepaść?
"Każdy z nas niech tak żyje, aby inni mogli rozpoznać w nas obecność Pana".
Franciszek spotkał się z wiernymi na modlitwie Anioł Pański.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.