Czas apokalipsy – czyli objawienia – trwa. Trwa właściwie od dnia stworzenia świata.
Znowu nad górami huczał wicher. Chłopaków ze straży dwa razy w nocy budziła syrena. Swoją drogą podziwiam ich, jak gonią samochodami pod remizę. Granica zamknięta, na głównej ulicy ruch właściwie żaden. Więc pędzą, po chwili już słyszę syrenę wozu bojowego. A bój z żywiołem – tym razem pewnie z bukami tarasującymi szosę.
Dźwięk syreny zawsze mi łzy z oczu wyciska. Pewnie dlatego, że nasz pies z dzieciństwa zawsze wtedy zaczynał żałośnie wyć – co się dzieciakowi udzielało i jako taki wręcz atawistyczny odruch utrwaliło. A syrena była że aż! Jeszcze z czasów wojennego luftschutzu (obrony powietrznej), oczywiście niemieckiego – choć my ze Lwowa. Nie zdawałem sobie wtedy sprawy z tego, jakie tragedie ludzie parę lat wcześniej przeżywali i jak ryk syreny ich przerażał. Bo na dzieciaka gruzy i sterczące spod nich zwęglone belki wrażenia już nie robiły. Taki krajobraz zastałem. Gdy mama potrzebowała drzewnego węgla do żelazka, to wysyłała mnie z blaszanką po konserwie z „Unrry”. Wracałem z czarnym urobkiem raz dwa...
Co to za temat? A no temat klęski, walącej się na świat. Dobrze napisałem: na świat. Koronawirus jest powodem klęski ogólnoświatowej. Najgorsze, że bestii która uśmierca i paraliżuje dusze ludzi nie widać. Kwarantanna – niegdyś było to słowo z wierszy, które dziś mało kto pamięta. Pisał Słowacki: „Trzy razy księżyc obrócił się złoty,/ jak na tym piasku rozbiłem namioty...”. O dżumę chodziło, cholera inaczej przebiegała, ale wymiatała może i skuteczniej. Dżuma zasłużyła sobie na określenie czarnej śmierci. Cholera przetrwała jako przerywnik w słownictwie nie salonowym. Obie powodowane bakteriami. Dziś mamy wirusa. Chyba wszyscy już na tyle podszkoleni, że rozróżniają zarówno sposób zakażenia, jak i trudności leczenia.
Krótko mówiąc – nic nowego. Tyle, że naszemu pokoleniu zdawało się, że wszelkie tego typu zagrożenia już zażegnane. I zapomnieliśmy o cholerycznych cmentarzach, które prawie w każdym miasteczku gdzieś tam są – najczęściej zaniedbane, ale i nienaruszone – jak minie najgorsze, idź i zapal tam lampkę. Z modlitwą. Uwierzyliśmy w szczepienia – mój Boże! Wynalazki Ludwika Pasteura, później Roberta Kocha uratowały miliony ludzi. Od wścieklizny, od gruźlicy i od tylu innych chorób powodowanych przez wirusy bądź bakterie. Zdawało się nam, że nawet jeśli przeciwko czemuś tam szczepionki nie ma, to jeszcze jej nie ma. Ale za tydzień będzie. Nie będzie, a już na pewno nie za tydzień. A to coś małego, czego zobaczyć nie potrafimy, nazwane koronawirusem może tak drastycznie wpłynąć na funkcjonowanie świata i jego mechanizmów. Także makromechanizmów.
Jeszcze kilka tygodni temu pojawiały się newsy informujące o planetoidach, które mogą uderzyć w Ziemię. Najwyraźniej brakowało ludziom dreszczyku emocji. Co by to wtedy mogło się dziać... A może nic by się już nie działo – ogromny pocisk z kosmosu rozwaliłby staruszkę Ziemię razem z nami. A tu okazało się, że scenariusz może być zgoła inny. I pewnie nie jedyny. Zwykło się wtedy powtarzać – i takie tytuły można było przeczytać – „czas apokalipsy”. Cóż to takiego ta apokalipsa?
Ostatnia księga Biblii w greckim oryginale zaczyna się od słowa „apokalypsis”, co znaczy „objawienie”. Dalsze słowa uściślają: „Objawienie Jezusa Chrystusa”. Trudna jest to księga, bo operuje językiem obrazów i symboli, historycznych odniesień i językowych – także liczbowych – łamigłówek. I pełna jest obrazów dramatycznych katastrof, wojen, tajemniczych smoków, bestii, aniołów, wojsk...
Trudna jest ta księga i wymaga dobrego zorientowania w tego typu starożytnej literaturze. Czytając ją, łatwo dać się ponieść albo fantazji, albo wyjaśnieniom „na chłopski rozum”. Myśl ześlizguje się wtedy po warstwie symboli i obrazów, mijając się z głębokim znaczeniem za nimi ukrytym. Tym sposobem pierwsze słowo wspomnianej księgi stało się synonimem klęsk, katastrof, kataklizmów, wojen, epidemii. Zniknęło, a przynajmniej przesunęło się na dalszy plan pierwotne znaczenie słowa „apokalipsa” czyli objawienie.
Czas apokalipsy – czyli objawienia – trwa. Trwa właściwie od dnia stworzenia świata. Nowej jakości nabrało objawienie w czasach proroków. Zgoła inne znaczenie zyskało z przyjściem na świat Jezusa. Taki jest właśnie tytuł księgi: „Objawienie Jezusa Chrystusa”. Zrozumieć znaki zapisane w tej księdze – to jedno. Odczytać, zinterpretować, odnieść do siebie znaki dokonujące się na naszych oczach – to drugie.
A że te znaki wstrząsają światem – jak trwająca pandemia koronawirusa – to trudna sprawa. Nasze czasy obfitują w takie trudne i wymagające od człowieka znaki. Wiele z nich zostało przez człowieka sprowokowanych – zmiany klimatyczne, wymieranie gatunków zwierząt i roślin, zniszczenie zdrowych źródeł żywności i wiele innych. To nie apokalipsa w znaczeniu klęski. To apokalipsa czyli objawienie i zdolność jego odczytania. Odczytania, interpretacji i odpowiedzi na pytania, które Stwórca stawia ludziom. Także bezmyślnym lekkoduchom i przewrotnym prowokatorom.
Wiem, że wielu stawia sobie pytania o naszą, ludzką egzystencję w nowo objawionych warunkach. Niektórzy mówią, że teraz już nic nie będzie takie jak przedtem. Niejeden i niejedna odkryli, że goniliśmy za tysiącem niepotrzebnych rzeczy, a nie warto było. Rodziny odkryły jak to dobrze mieć wreszcie czas dla siebie. Tylu uświadomiło sobie potrzebę modlitwy i pragnienie komunii świętej. I to nie ze strachu, ale dlatego, że rozszerzyło się i oczyściło pole widzenia i odczuwania. Piszę to, odebrawszy w ostatnich dniach wiele telefonów i czytając wpisy na Facebooku. Czy już to nie wskazuje, iż nadszedł czas objawienia – czyli czas apokalipsy?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).