Potrzebujemy duchowych elektrowstrząsów, oczyszczających z lęków, podejrzliwości, z tego wszystko, co nie pozwala stanąć obok siebie, by odbudować zniszczony dom.
Przed Nowym Rokiem dotarła długo oczekiwana książka. Giuseppe, mąż chrześniaczki, pamiętał o zamówieniu sprzed trzech lat. Prosiłem wówczas, by przysłał „Voci dal terremoto”, Fabio Bolzety. Gdy zobaczył w księgarni „Gli spaesati”, pięknie wydany cykl reportaży z terenów trzęsienia ziemi w środkowych Włoszech, pomyślał, że zainteresuje mnie i sprawi radość. Nie pomylił się. Z trzeciej strony okładki dowiedziałem się, że jednym z bohaterów (jeśli tak można powiedzieć) jest żyjący w pobliżu Preci polski eremita, ojciec Tadeusz Wrona. W Sieci można znaleźć kilka filmów o jego pustelni. Ale największe wrażenie zrobiły na mnie czarno-białe fotografie Giovanni Marozziniego. Sycone czerwienią maków spod Castellucio oczy, wyobraźnia karmiona barwnymi obrazami opisujących słoneczną Italię Herberta, Muratowa i Karpińskiego, z trudem odnajdywały się w szarym, monotonnym krajobrazie, po raz kolejny odkrywając dramat trzęsienia ziemi. Co nie znaczy wyzbywając się nadziei. Rzeczywiście, jeśli do wymienionych wyżej tytułów dołączyć „Terremoto” Jarosława Mikołajewskiego, z gruzów wyłania się obraz człowieka, gotowego po raz kolejny zmierzyć się z przeciwnościami natury.
Trudniej niż z naturą jest mierzyć się z przeciwnościami losu. Zachodnie Aleppo, Syria. Wojciech Wilk z Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej zamieścił wczoraj na Twitterze zdjęcie matki, zbierającej po nalocie szczątki swojego syna. Nie epatował krwią. Choć obraz pokazuje jej dramat, detale – na szczęście – przysłonięto. Kilka dni wcześniej Onet zamieścił reportaż z jednego z największych obozów dla syryjskich uchodźców w Jordanii. Teraz osiemdziesiąt tysięcy, a w szczytowym okresie dwieście, ludzi, mieszkających w kontenerach na pustyni. O podobnych często pisze polski wolontariusz, systematycznie odwiedzający obóz na greckiej wyspie Chios. Szukając wspólnego mianownika przypomniałem sobie wywiad, wyemitowany w jednej z polskich stacji radiowych. Syryjski uciekinier opowiadał o tym, jak ludzie różnych wyznań żyli obok siebie przez wieki. O przyjaźniach, dobrosąsiedzkich relacjach, wspólnym świętowaniu, wzajemnej pomocy. I nagle – skonstatował – przyszedł ktoś, kto zaczął ludziom wmawiać: to jest twój wróg, musisz z nim walczyć. Zasiane ziarno nienawiści po czasie zaowocowało. Bratobójczą wojną.
Komentując zamieszczone zdjęcie Wojciech Wilk pytał (wcale nie retorycznie): „Tylko kogo to już interesuje?” Pewnie miał na myśli społeczność międzynarodową i polityków, usiłujących swoim wyborcom wmówić, że budują dla nich lepszy świat. Tymczasem warto zastanowić się nad pytaniem, zainteresować, bynajmniej nie tylko po to, by otworzyć portfel i dać kolejną złotówkę na pomoc dla Aleppo, choć i ona jest ważna.
Jeżeli historia, także współczesna, także innych narodów, jest nauczycielką życia, warto na włoskie i syryjskie obrazy spojrzeć także z polskiej i kościelnej perspektywy. Zbyt wiele jest podobieństw, by je ignorować. Przy czym nie chodzi o wskazywanie palcem winnych. W tym zaczynamy osiągać doskonałość. Bardziej potrzebujemy drogowskazów, impulsów, może nawet duchowych elektrowstrząsów, oczyszczających z lęków, podejrzliwości, nienawiści, z tego wszystko, co nie pozwala stanąć obok siebie, by odbudować zniszczony dom. Zrobić wszystko, by czarno-biały krajobraz odzyskał cieszące oko barwy.
Od czego zacząć? Możemy przywołać orędzie, skierowane przez Franciszka do uczestników Forum Ekonomicznego w Davos. „Wszyscy jesteśmy członkami jednej rodziny. Z tego faktu wypływa moralny obowiązek umieszczania w centrum polityki osoby ludzkiej, a nie dążenia do władzy oraz zysku”. Jednak nie zaangażowany w politykę czytelnik powie, że to do innych, do rządzących. Co zresztą nie do końca jest prawdą. Natomiast w zasięgu ręki, czy jak kto woli, wzroku, mamy prostszą, dostępną dla każdego propozycję.
Jarosław Mikołajewski pisał we wspomnianej książce o wzruszającej scenie na ruinach Amatrice. Do odgruzowujących miasto pracowników zbliżył się starszy pan. Szukał obrączki żony. Zniszczone miasto kryło w sobie coś, co mogło dać nadzieję i pozwoliło iść dalej. Znaleźć to „coś”… Warunek konieczny, by z gruzów wyłonił się nowy, lepszy świat.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).