O niekorzystnych dla Unii Europejskiej procesach zachodzących na świecie mówi dr Kamil Zajączkowski.
Bogumił Łoziński: Jak Pan ocenia stanowisko polskiego rządu wobec ostatniego konfliktu USA z Iranem?
Kamil Zajączkowski: Polskie stanowisko jest bardzo wstrzemięźliwe – i to dobrze. Warto przypomnieć, że Polska ma ponad 500-letnią tradycję dobrych kontaktów z Iranem. Oczywiście musimy zachowywać się jak sojusznik USA, ale w bardzo zachowawczy sposób.
W ubiegłym roku byliśmy gospodarzem konferencji blisko- wschodniej, która została oceniona przez Iran jako wymierzona przeciwko temu państwu. To raczej nie była wstrzemięźliwa polityka wobec Iranu.
Według mnie nie przekroczyliśmy granicy pewnego dystansu wobec konfliktu USA–Iran. Stałoby się tak, gdybyśmy na przykład w sprawie ostatnich wydarzeń zajęli stanowisko znacznie bliższe Stanom Zjednoczonym niż Unii Europejskiej. Tymczasem nasz stosunek do tej sprawy był bardzo zbliżony do opinii przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen. Myślę, że USA zrozumiały, że stanowisko Polski wobec tego, co się dzieje w Iranie i szerzej – na Bliskim Wschodzie, będzie inne niż to w 2003 r., gdy zaangażowaliśmy się w wojnę z Irakiem.
Jaka powinna być polityka Polski wobec Bliskiego Wschodu?
Sprawę Iranu powinniśmy analizować w czterech ściśle powiązanych płaszczyznach: relacji tego państwa do Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej, NATO i Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej. Według mnie Stany Zjednoczone, czy z Donaldem Trumpem, czy z jakimkolwiek innym prezydentem, będą dążyły do tego, aby wcześniej czy później wycofać się z Bliskiego Wschodu. Część badaczy, np. John J. Mearsheimer, uważa, że wynika to z konieczności przerzucenia amerykańskich sił do strefy Azji i Pacyfiku. Trump mówi europejskim sojusznikom z NATO i UE, że powinni się bardziej zaangażować w sprawy Bliskiego Wschodu. To jest szansa dla Unii i jej państw członkowskich, bo przez wiele lat ich rola w tej części świata była ograniczona. Muszą jednak mieć świadomość, że polityka nie znosi próżni – Chiny czy Rosja już czekają, aby zająć miejsce po USA. Jednocześnie Polska, jako członek NATO i Unii Europejskiej, powinna wypełniać zobowiązania sojusznicze i na przykład brać udział w misjach stabilizacyjnych, natomiast nie angażować się w bezpośredni konflikt z Iranem czy innymi państwami regionu.
Jednak najbardziej prawdopodobne jest to, że Bliski Wschód padnie łupem Rosji, która chce przywrócić swoje wpływy w tym rejonie. Czy Unia jest w stanie przeciwstawić się tym zakusom Moskwy?
Może dojść do sytuacji, że Francja, Niemcy, a także wychodząca z UE Wielka Brytania, pozostająca jednak w NATO, będą walczyć z innymi państwami o wpływy na Bliskim Wschodzie. Proces wycofywania sił amerykańskich, jeżeli do niego w ogóle dojdzie, będzie przebiegał powoli i pod kontrolą, aby europejscy sojusznicy USA mogli zająć ich miejsce. Dziś dla UE kwestią priorytetową jest to, by utrzymać porozumienie nuklearne z Iranem z 2015 r. Po pierwsze dlatego, że jest ono dziś gwarantem stabilności w regionie; po drugie jest jednym z nielicznych sukcesów dyplomatycznych UE na arenie międzynarodowej po 2005 roku.
Czy w ogóle istnieje wspólna polityka zagraniczna Unii?
Trzeba jasno powiedzieć, że nie ma dziś jednej wspólnej polityki zagranicznej Unii. Jest ona wypadkową interesów różnych państw, zwłaszcza tych największych, czyli Niemiec i Francji. Paradoksem jest, że w czasie arabskiej wiosny w 2011 r. państwa europejskie, jak Wielka Brytania czy Francja, działały pod flagami narodowymi, a nie pod flagą unijną. Dziś nie możemy tworzyć mitów, że oto nagle uda się stworzyć silną, jednolitą politykę zagraniczną UE. Raczej trzeba szukać nawet niewielkiego elementu, który by łączył i sprawiał, że w pewnych kwestiach Unia będzie w stanie mówić jednym głosem, tak jak na przykład w przypadku sankcji na Rosję po aneksji Krymu. Nie oczekujmy zbyt wiele, lecz róbmy małe kroki. Jestem sceptyczny wobec pomysłu, aby w sprawach zagranicznych wprowadzić zasadę głosowania większością kwalifikowaną, gdyż to i tak nie zmieni jakości tych działań, a może powodować podobne podziały jak w przypadku polityki migracyjnej.
W dyskusji o przyszłości Wspólnoty pojawia się propozycja utworzenia armii europejskiej. Czy to jest realne?
Nie ma takiej możliwości, aby powstała jedna duża armia europejska, która by stacjonowała na przykład gdzieś pod Brukselą. Chodzi bardziej o to, abyśmy mieli zdolność do zmobilizowania w krótkim czasie i utrzymywania przez co najmniej rok sił wojskowych liczących od 50 do 60 tys. żołnierzy, które mogłyby tylko – co ważne – w pewnych określonych przypadkach interweniować w zapalnych miejscach, i to w najbliższym sąsiedztwie Europy.
Po co armia europejska, skoro jest NATO?
Autonomiczne siły zbrojne UE – to lepsze określenie niż armia europejska – jeśli w ogóle powstaną, nigdy nie zastąpią Sojuszu Północnoatlantyckiego. Nie obejmą one bowiem tworzenia tzw. obrony terytorialnej, która pozostaje w gestii NATO. Ponadto ich zadaniem byłoby angażowanie się w tych rejonach, w których Amerykanie (szerzej – NATO) nie widzą interesu. Nie byłoby więc dublowania zadań. Istnienie takich sił wzmocniłoby z pewnością pozycję Unii Europejskiej na świecie. Jednak jest wątpliwe, aby w najbliższej przyszłości doszło do ich powołania, gdyż dziś Unia nie ma strategii obronnej, odpowiedniego zaplecza logistycznego, sprzętu, technologii itd. Dziś najważniejszym pytaniem jest to, jak Unia ma zachowywać się w świecie, który zmienia się na jej niekorzyść.
W jakim sensie na niekorzyść?
Unia Europejska jest dzieckiem multilateralizmu, czyli idei głoszącej, że świat opiera się na wielostronnej współpracy, i dzieckiem neoliberalizmu. Ta ostatnia koncepcja zakładała, że na świecie zwyciężył porządek liberalny (potem nazywany neoliberalnym), czyli wolny rynek i własność prywatna, które miały rozwiązać takie problemy jak ubóstwo, bieda czy rozwarstwienie społeczne, a w wymiarze politycznym – demokracja według modelu Stanów Zjednoczonych. Dziś multilateralizm jest kwestionowany nawet przez najważniejsze mocarstwo świata, czyli Stany Zjednoczone, które zawierają układy bilateralne z konkretnymi państwami. Neoliberalizm też jest kwestionowany; okazało się, że wolny rynek nie rozwiązuje wszystkich problemów społeczno-ekonomicznych. Do tego dochodzi bezpieczeństwo transatlantyckie, które opierało się na ścisłych relacjach ze Stanami Zjednoczonymi i stanowiło fundament bezpieczeństwa europejskiego, a teraz, w czasie prezydentury Trumpa, te relacje nie są już tak dobre. Napięcia na linii USA–UE dotyczą także kwestii handlowych czy przemysłu zbrojeniowego. Innym problemem jest to, że UE w takim kształcie, w jakim powstała w latach 90., nie jest przygotowana na takie wyzwania jak nowe technologie, fake newsy, dezinformacja. To wszystko powoduje, że otoczenie międzynarodowe jest dla Unii bardzo niekorzystne.
Z Pana analizy wyłania się obraz schyłku Unii Europejskiej.
Nie jest to do końca uprawniona teza. Unii udało się, mimo wielu swoich słabości, w sposób uregulowany dojść do porozumienia w sprawie brexitu, a kilka tygodni temu przedstawić innowacyjny program w zakresie walki z globalnym ociepleniem. Jednocześnie UE staje w obliczu wielu zagrożeń i wyzwań. Pozytywne jest to, że dziś najważniejsi przywódcy Unii, prezydent Francji czy kanclerz Niemiec, po raz pierwszy od kilku lat dobrze diagnozują sytuację międzynarodową. Postawienie dobrej diagnozy to już jedna czwarta sukcesu. Unia musi podjąć refleksje nad wyzwaniami, na które zwróciłem uwagę, i punkt po punkcie rozwiązywać problemy.
W jakim kierunku pójdzie refleksja w sprawach międzynarodowych?
W kierunku wizji francuskiej i niemieckiej. Ta ostatnia zakłada oparcie się na decyzjach wszystkich państw UE przy lepszej diagnozie tego, co się wokół nas dzieje, i szybszym reagowaniu, ale bez rewolucji. Wizja francuska zakłada powstanie ścisłego jądra, które zarządza całą UE i w którym nie ma miejsca dla państw Europy Środkowej, w tym Polski. Ostatecznie zapewne powstanie wypadkowa obu tych koncepcji. Oczywiście państwa Europy Środkowej powinny ściślej współpracować z Niemcami. •
dr Kamil Zajączkowski
jest adiunktem w Centrum Europejskim Uniwersytetu Warszawskiego i zastępcą dyrektora tej instytucji, autorem wielu publikacji z zakresu stosunków zewnętrznych UE.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Emerytowany prefekt Kongregacji Nauki Wiary w wywiadzie dla niemieckojęzycznego portalu kath.net.
Na pytania z zakresu wiary i psychologii odpowiada Tomasz Franc OP.
Historyk odnosi się do zarzutów stawianych Janowi Pawłowi II oraz omawia metodologię.