Zagrożenia dla demokracji dopatrywałbym się tam, gdzie problem na razie widzi niewielu.
Zainteresował mnie tytuł: „Sąd zablokował wejście w życie ustawy antyaborcyjnej w Alabamie”. Wiadomo, tytuł to tylko tytuł. Postanowiłem kliknąć i zajrzeć. I okazało się, że tym razem to nie sposób redaktora na klikalność. Faktycznie, sąd zablokował ustawę. „Zakaz aborcji w Alabamie narusza wyraźny precedens Sądu Najwyższego - oświadczył sędzia (...) Jest sprzeczne z konstytucją Stanów Zjednoczonych”.
Nie znam się na amerykańskim systemie prawnym. Ale w tym wypadku nie muszę. Wręcz przeciwnie. Będąc laikiem, nieobciążonym tą wiedzą, mogę być jak dziecko w baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”. I bez obawy, że zostanę oskarżony o ignorancję powiedzieć, że to wyraźne naruszenie fundamentalnego dla demokracji trójpodziału władzy.
Proszę zwrócić uwagę: sędzia jako pierwszy powód takiej decyzji podaje niezgodność z precedensem Sądu Najwyższego. Wiem, że „system prawny w Stanach Zjednoczonych” itd. itp. Ale gołym okiem widać, że w tym wypadku – i w wielu innych – naruszony został fundament: władza sądownicza weszła w kompetencje ustawodawczej. Konsekwentnie stosując taka metodę można praktycznie uniemożliwić jakiekolwiek zmiany. I doprowadzić do sytuacji, w której jedynym sposobem na zmianę jakiegoś złego prawa będzie zmiana konstytucji. O tak, zapomniałem: w USA nie można jej zmienić, można tylko wprowadzić poprawkę. Więc umarł w butach: co powie sąd, jak zrozumie zapisy konstytucji ten czy inny sędzia, będzie na wieki wieków obowiązującym w tym kraju prawem. Choćby ich wykładnia była zupełnie sprzeczna z intencją tych, którzy tę konstytucję tworzyli. Kto zabroni sędziemu zrozumieć ją po swojemu?
Piszę o Stanach Zjednoczonych, ale myślę o naszych europejskich i polskich realiach. Ten problem nas przecież też dotyczy. W gąszczu różnych praw, podpisanych przez kraje konwencji, porozumień itd itp zawsze znaleźć można jakiś zapis, który odpowiednio przez sędziego zinterpretowany pozwoli na ignorowanie tego, co nakazuje ustawodawca. Przykładów takich działań mieliśmy sporo, zwłaszcza na szczeblu trybunałów europejskich. Choćby w głośnej przed laty sprawie kobiety, która domagała się od państwa odszkodowania za to, że urodziła swoje dziecko.
Coraz wyraźniej widać, że powoli zmierza to do sytuacji, w której parlamenty to będą sobie mogły zmieniać przepisy ruchu drogowego (i to nie zawsze) albo rozporządzenia dotyczące umundurowania straży marszałkowskiej, ale o prawie decydować będzie... No właśnie. Kto?
Nie wiem oczywiście czy to jakiś spisek i ktoś zręcznie za te sznurki pociąga czy to raczej tylko wynik trendów w modzie, wzmacniany lemingowatością chcących być „nowoczesnymi”. Skłaniałbym się ku tej drugiej hipotezie, pierwszej rzecz jasna całkowicie nie lekceważąc. Jak by nie było myślę jednak, że najwyższy czas, by te sprawy na nowo przemyśleć i uporządkować. Jeśli w demokracji suwerenem są obywatele, to wszystkie inne władze muszą być poddane jego kontroli. Władzy sądowniczej nie wyłączając. Inaczej tworzymy sobie podwaliny pod nową oligarchię (w sensie systemu rządów, czyli – nazwijmy to - oligokrację), a my z obywateli, staniemy się poddanymi.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).