Nie do pokonania

Nasza zakorzeniona w miłości bezbronność tylko pozornie wydaje się kapitulacją i bezradnością. Ale ona ma potężną moc. Oto paradoks Ewangelii i prawdziwa siła chrześcijaństwa.

Reklama

Na stole lądują lody z malinami. Mniam! Za oknami pierwsze pomruki burzy, która wielkimi susami nadciąga nad Częstochowę. Cały ogród wydaje westchnienie ulgi. Błękit zamienia się w szaroburość, a spieczona ziemia spija łapczywie wielkie krople deszczu.

Przyjechałem do małych sióstr Jezusa, by porozmawiać o bezbronności. I wraz z siostrami Mariolą, Anną Urszulą i Kasią Anną powspominać małą siostrę Magdalenę. Od lat nie daje mi spokoju wskazówka, jakiej udzieliła młodym siostrom: „Nie bójcie się wyruszać na wszystkie kontynenty lekkie, lżejsze od mydlanych baniek”.

Tak żyła. Jej bezbronność rozbrajała ludzi i rozwalała mury nie do skruszenia. W tym roku minie 30 lat od jej śmierci i 80 lat od dnia założenia zgromadzenia.

Łap Go!

Widzę ją w każdym z domów małych sióstr. Figurka Maryi, która wypuszcza z rąk maleńkiego Jezusa, to najpiękniejsze wyobrażenie bezbronności Boga. „Łap Go, bo się potłucze!” – usłyszałem przed dekadą w rzymskim Tre Fontane w domu generalnym zgromadzenia, za kościołem stojącym w miejscu ścięcia Apostoła Narodów. – Małe bezbronne dziecko przypomina o charyzmacie dziecięctwa Bożego – wyjaśniała mi s. Zosia (dziś mieszka w Pewli, a jakże, Małej). – Figurka wygląda tak, jakby Jezus wypadał Matce z rąk. Jeśli Go nie złapiesz, to się biedaczek potłucze. Siostra Magdalena miała doświadczenie, o którym dowiedziałyśmy się bardzo późno. Przeżyła mistyczne spotkanie z Matką Bożą, która dała jej swe Dzieciątko. Żyła z Nim w wielkiej zażyłości. To jest bezbronny Bóg, który się daje.

Notowała: „Bóg wybrał mnie na narzędzie, ponieważ byłam bezsilna. Bez żadnej mocy. On pozwolił mi iść na miarę Jego łaski. Od pierwszego dnia nie robiłam nic innego jak tylko szłam w długim i bolesnym tunelu z oczyma zamkniętymi, ponieważ od pierwszego dnia Pan dał mi tę szaloną wiarę”.

Odważnie ruszała za żelazną kurtynę citroënem zwanym Spadającą Gwiazdą („Spadał znienacka. Jak z nieba” – śmieją się siostry). A choć celnicy niemal rozkładali samochód na części pierwsze, nie odkryli jego największego sekretu. Nad przednią szybą w schowku siostry urządziły tabernakulum. Dzięki niemu Jezus przemierzał Europę. W miłym i małym towarzystwie.

Zjechała cały glob. Po to, by „objawiać światu czułość Chrystusa”. „Miłość jest regułą ponad wszelkimi regułami” – uczyła siostry.

– Choć stała po kilkanaście godzin na granicach, nigdy nie powiedziała złego słowa o celnikach – słyszę w Częstochowie. – W ogóle nie słyszałyśmy, by narzekała. Gdy martwiła się o coś, szła do kaplicy, by obgadać wszystko z Jezusem. Niektóre siostry pytały: „Kiedy ona ma adorację?”, a w tym czasie mała siostra Magdalena modliła się w zakrystii…

Z jednej strony była słaba, schorowana, krucha, a przecież najbliżsi wyczuwali, że obcują z kimś zdolnym do heroicznych czynów.

Krok w tył

Gdy trzy lata przed wybuchem II wojny światowej Magdalena Hutin (ur. w 1898) ruszyła śladami Karola de Foucauld na Saharę, nie myślała o życiu zakonnym. Chciała żyć tajemnicą Nazaretu, w którym Jezus przebywał w ukryciu aż 30 lat. Zachwyciła się słowami pustelnika, którego świat mógłby uznać za wielkiego nieudacznika. Marzył przecież o założeniu wspólnoty, a zmarł samotny jak palec, pisząc dramatyczne słowa: „Ziarno umiera, nie przynosząc owocu. Ja, który tylko potrafię marzyć, niczego w życiu nie osiągnąłem”.

– Jej życie to bezbronność w praktyce – śmieją się małe siostry. – Dokładnie 70 lat temu, gdy zgromadzenie miało zaledwie dziesięć lat, w Betlejem mała siostra Magdalena złożyła ślub wobec siostry Jeanne, przyrzekając jej posłuszeństwo i wybierając ją na nową generalną. To rzadkie zjawisko, by założyciel zgromadzenia wycofywał się pokornie w cień, by wynieść do władzy innych. Magdalena wiedziała, że charyzmat należy do Boga, nie do niej. Wycofywała się z własnej woli, zrezygnowała z decydującego głosu. Zawsze była lojalna wobec decyzji przełożonych. Cierpiała z powodu niektórych z nich. Na przykład wówczas, gdy ustalono, że jeśli siostry tak zdecydują, mogą wychodzić do świata bez stroju zakonnego. Mocno to przeżyła, bo uważała, że habit jest znakiem wiary w środowiskach ludzi, którzy omijają kościoły szerokim łukiem. Ale nie szemrała.

Małe siostry Jezusa wybierają miejsca, których „porządni ludzie” unikają. Mieszkają wśród plemion koczowniczych na Saharze, francuskich prostytutek, w dzielnicach cygańskich. Często pracują jako sprzątaczki. – Nasze siostry pozostały nawet podczas wojny w Afganistanie – słyszę w Częstochowie. – Gdyby nie Jezus, bezbronność byłaby nie do zrozumienia. Spójrz na Ewangelię: nie ma innej odpowiedzi na agresję tego świata. Jezus, który z jednej strony jest wszechmocny, potrafi słowem uciszyć burzę, wykazać błąd przeciwnikom, powiedzieć stanowczo przed Sanhedrynem: „Dlaczego mnie bijesz?”, jest jednocześnie Tym, który mówi: „Nadstaw drugi policzek”. Jest owcą prowadzoną na rzeź. Niemym barankiem. Wchodzi w bezbronność. Od chwili, gdy rodzi się jako niemowlę, aż po krzyż. Kto usprawiedliwi oprawców, wołając: „Nie wiedzą, co czynią!”? Adorujemy Najświętszy Sakrament. Mała siostra Magdalena podkreślała, że adoracja z czwartku na piątek ma być towarzyszeniem Jezusowi podejmującemu decyzję wejścia w mękę.

Nad przepaścią

„Idź za Jezusem. Bezkompromisowo. Przyjmij wszystko z ręki Ojca” – to droga, którą ukochała mała siostra Magdalena. Zmarła w wieku 91 lat, przeżywszy 50 lat w powstałym na pustyni zgromadzeniu. Obecnie trwa jej proces beatyfikacyjny. „Jesteśmy jak dziecko, które Ojciec podrzuca nad przepaścią” – powtarzała. „Dziecko nie boi się, bo wie, że ojciec je złapie”. Przecież gdy wstępowałyśmy do zgromadzenia, podpisywałyśmy kwestionariusz, w którym trzeba było zaznaczyć, czy jesteśmy gotowe na męczeństwo. Czy ręka drżała? Jako młode dziewczyny chyba nie czułyśmy ciężaru tych słów… – mówią siostry.

– Czym Jezus rozbroił świat? Tym, że przyszedł jako bezbronne dziecko – opowiadają małe siostry. – Bezbronnością, przystępnością żłóbka połączył i prostych pasterzy, i bogatych, wykształconych mędrców! To jest moc! Gdy pojawił się ruch hipisowski (ze wszystkimi zagrożeniami, które ze sobą niósł), mała siostra Magdalena nie odwracała się plecami, nie oceniała, nie krytykowała, nie wznosiła barykad. Była otwarta, z zaufaniem przyjmowała tych ludzi, „pacyfikując” przy okazji ich serca. Co wcale nie znaczyło, że nie nazywała zła po imieniu. W naszych konstytucjach czytamy, że mamy opowiadać się po stronie prawdy ze sprawiedliwością, ale, uwaga, z pełną akceptacją człowieka. Bezbronność nie jest słaba. Ona rodzi się przecież wśród przeciwności, przemocy, agresji. Jest owocem prawdziwej dojrzałości, mężnego ducha.

– Ważna jest intencja – uśmiecha się siostra Mariola (jej bliźniaczka modli się w warszawskim klasztorze). – Jest różnica między byciem kozłem ofiarnym a Barankiem. Choć i jeden, i drugi są przecież ofiarami. Jezus ofiarowuje się sam, dobrowolnie, wchodzi w mękę z całą świadomością. Tylko taka ofiara ma moc. Kozłem ofiarnym stajesz się mimowolnie, gdy inni wpychają cię w tę rolę. To twoja przegrana…

Rozbrojenie

Bezbronność rozbraja nienawiść. Pomyśleliście kiedyś, co stałoby się, gdyby uwięziony w Mamertinum święty Paweł zastosował mechanizmy rządzące światem i wywołał powstanie przeciw cesarzowi? Wystarczyło jedno słowo, które byłoby jak zapalenie zapałki na stacji benzynowej. Dziś znaliby go jedynie historycy, odkurzający opowieści o szaleńcu, który z garstką chrześcijan rzucił się z pazurami na imperium. „Moc w słabości się doskonali” – notował ten, którego każdego dnia podnosiły słowa: „Wystarczy ci mojej łaski”.

– Po czym muzułmanie rozpoznają chrześcijan? – pytają mnie małe siostry. – Po przebaczeniu! Do dziś ofiarujemy życie najpierw za „braci z islamu”, dorzucając następnie „i z całego świata”. Ileż razy, gdy nasze siostry były zagrożone, w ich obronie stawali dobrowolnie muzułmanie! W czasie wojny w Algierii sąsiedzi ze slumsów sami tworzyli straże pilnujące dzień i noc, by małym siostrom nie stała się żadna krzywda. Powtarza się ciągle, że Karol de Foucauld został zamordowany przez muzułmanina. A dokonał tego przecież przerażony szesnastolatek, który w wielkim zamieszaniu prawdopodobnie przez przypadek nacisnął na spust. Niewielu mówi o tym, że na pogrzeb Karola przyszły tłumy muzułmanów, że jego rodzina otrzymywała listy: „Nie tylko wy straciliście kogoś z rodziny. My również”.

Zdobędziemy świat

Wracając z Częstochowy, czytam listy Matki Teresy z Kalkuty. „Niech ludzie was zjedzą. Niech ludzie zakosztują waszego uśmiechu i chłoną wasz czas. Czasami możecie nie mieć ochoty nawet na kogoś spojrzeć, ale wtedy nie tylko patrzcie, ale uśmiechajcie się! Nauczcie się na pamięć: musicie pozwolić, żeby ludzie was zjedli” – nauczała siostry misjonarki Miłości w październiku 1984 r.

Zaraz, zaraz, czy nie wypowiadała tych słów wtedy, gdy woda Wisły wyrzucała zmaltretowane ciało ks. Jerzego Popiełuszki? Kapłana z Okopów pod Suchowolą, którego zdanie „Zło dobrem zwyciężaj” doprowadzało komunistów do furii i sprawiło, że dwa miesiące wcześniej Wojciech Jaruzelski miał powiedzieć do Czesława Kiszczaka: „Załatw to, niech nie szczeka”?

– Kiedyś, przechodząc obok szorstkiego muru, przejechałam po nim ręką. Zdarło mi skórę do krwi.– opowiadała mi przed dwoma tygodniami s. Bogna Młynarz, doktor teologii duchowości – Przyszło mi wówczas na myśl, że Jezus tak właśnie nieraz się czuje, gdy spotyka się moim sercem. Moje serce jest kamienne, twarde, a On przychodzi z bezbronnością swojej miłości. Z sercem, jak to mówimy, na dłoni. W spotkaniu z szorstkością mojego serca zaczyna krwawić. Jego Serce jest zranione na kamieniu mojego serca. I wtedy dokonuje się największe zwycięstwo: Jego krew zaczyna rozpuszczać twardość mojego serca. W taki sposób Jezus uzdrawia nas i przemienia.

Nasze serca rozpuszczają się, stają się miękkie, bezbronne i… nie do pokonania, tak jak Jego. Bo wtedy możemy iść do świata jak owce między wilki i zwyciężać, zdobywać świat bezbronnością. Poczucie bycia kochanym daje taką siłę, że możemy „krwawić na kamieniach innych serc”, doprowadzając do podobnej przemiany w innych. Mamy iść jak owce między wilki i cały problem w tym, by nie dać się zjeść. Pasterz czuwa nad nami, więc to nie jest nasza troska. Nasze zadanie to… nie stać się wilkiem i wytrwać w bezbronności, która zmienia świat.

Nasze serce z kamienia musi zamieniać się w serce z ciała. To konieczny proces związany z nawróceniem. Jezus może tego dokonać, bo przychodzi w bezbronności, pozwala się dotknąć, zranić. On ma serce z ciała. Nie przychodzi uzbrojony. To tajemnica wcielenia: przychodzi jako dziecko, a potem na krzyżu oddaje się w ludzkie ręce. Jego miłość doprowadza nas do stanu bezbronności, bo tylko w taki sposób możemy ją przyjąć.

Gdy Bóg nas uzdrawia wewnętrznie, to nie przemienia nas w twardych, zawodników, których nie można już zranić. Wprost przeciwnie, wyciąga nas z naszych pancerzy i skorup, rozbraja naszą intelektualną niezależność („Tak, kocham Boga i robię dla niego dość sporo”), sprawia, że nasze serca upodabniają się do Jego serca: czułego, podatnego na zranienia. W tym tkwi cały paradoks Ewangelii – takie serce jest nie do pokonania. Tylko w taki sposób można zwyciężać świat.•

«« | « | 1 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama