W Watykanie gościli uczniowie z miejscowości Crema w północnych Włoszech. Z Papieżem chcieli się podzielić cudem, jakiego doświadczyli 20 marca.
Ich przypadek zyskał rozgłos w całym świecie. To oni jechali szkolnym autobusem, porwanym przez kierowcę z Senegalu. Zamachowiec skrępował ich ręce, a wnętrze autobusu polał benzyną. Śmierć 51 włoskich nastolatków miała być zemstą za antyemigracyjną politykę rządu.
„Tylko cudem uniknęli śmierci. Wyszli bez szwanku z przerażającej sytuacji, autobus już płonął, kiedy wychodzili z niego ostatni uczniowie” – wspominają rodzice, którzy towarzyszyli swym dzieciom podczas spotkania z Papieżem przed środową audiencją. Dyrektor szkoły Maria Cristina Rabbaglio potwierdza, że wielu widzi w tym wydarzeniu nadprzyrodzoną interwencję. Co więcej wiążą ją ze wstawiennictwem ks. Alfreda Cremonesi, włoskiego misjonarza, który pochodził z tej właśnie miejscowości i zginął jako męczennik w 1953 r. w Birmie. Dzień przed zamachem na szkolny autobus Papież Franciszek zatwierdził dekret uznający jego męczeństwo i zezwalający na beatyfikację. Dla mieszkańców Cremy nie był to zwykły zbieg okoliczności. Dlatego zaraz po zamachu miejscowy biskupi odprawił Mszę dziękczynną za ocalenie młodzieży z tej beznadziejnej sytuacji.
Nie było ono związane z zastąpieniem wcześniejszych świąt pogańskich, jak często się powtarza.
"Pośród zdziwienia ubogich i śpiewu aniołów niebo otwiera się na ziemi".
Świąteczne oświetlenie, muzyka i choinka zostały po raz kolejny odwołane przez wojnę.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.