To się nie mogło dobrze skończyć

O Bogu, który choć patrzy na nas z góry, to nie patrzy na nas „z góry”, opowiada Urszula Mela.

Reklama

Marcin Jakimowicz: A teraz wysłuchają Państwo opowieści o tym, jak Ula Mela przed ubiegłorocznym Wielkim Postem postanowiła się nawrócić...

Urszula Mela: …i wyszło, jak wyszło. Jak zwykle. (śmiech) Zbliżał się Wielki Post. Czułam się wyjątkowo kiepsko. „Za słabo się staram” – myślałam. „Czego mogę się wyrzec? Bez słodyczy mogę żyć”…

…a bez papierosów?

Wchodzisz na drażliwy teren. Mission impossible. Czułam się letnia, kiepska. „Zmarnuję kolejny Wielki Post”. Był to czas, gdy we wspólnocie mieliśmy chodzić po domach, ewangelizując.

Bałaś się?

Jasne. Cały czas się boję.

Bo łatwiej głosi się w kinie, w Lublinie i Koszalinie niż na własnym osiedlu?

To też. Ale ja w ogóle mam trud „wychodzenia ku”. (śmiech) Zdecydowałam się na chodzenie po domach przez posłuszeństwo. Katechiści powiedzieli nam, że aby iść do innych z Dobrą Nowiną, trzeba być pojednanym ze wszystkimi i nie można czuć się lepszym od tych, którzy otworzą nam drzwi. „OK. Pojednana chyba jestem” – pomyślałam. – „I wcale nie czuję się lepsza od innych”. Miałam wrażenie, że sama jestem jakaś taka do wyrzucenia. Nie zdążyłam jednak do nikogo wyjść z Ewangelią, bo zainterweniował Pan Bóg. Dostałam wysokiej gorączki. Walczyłam antybiotykami, ale nie pomagały. Gorączkę miałam przez dwa miesiące. Na Wielki Post wylądowałam na oddziale wewnętrznym. Leżałam na sali, gdzie starsze panie cały czas jęczały, opowiadały o swych dolegliwościach (nie słuchały się nawzajem, tylko jak w mantrze powtarzały refren: „źle bardzo”). Przerywały jedynie na oglądanie tureckich seriali. Już po chwili czułam się lepsza od wszystkich razem na tym oddziale! Pan Bóg pokazał mi, jak bardzo jestem zakłamana. Jedynie udaję pokorną, „gorszą”.

Bałaś się śmierci?

Teoretycznie nie. Ale Bóg krok po kroku odsłaniał warstwy lęku, które okrywały moje serce. Okazało się, że noszę w sobie mnóstwo traum. Dotarło to do mnie, gdy przyszły badania szpiku. Uświadomiłam sobie, jak panicznie boję się białaczki, cierpienia.

Jaki jest lek na lęk? Pytam panią psycholog…

Jako psycholog mogę ci godzinami opowiadać o mechanizmach lęku. Wolę jednak odpowiedzieć jako osoba wierząca w Chrystusa. Wierzę, że lekarstwem na lęk jest przypominanie sobie o swojej tożsamości: jestem córką Boga, On stworzył mnie po to, by mnie kochać. Lęk nie pochodzi od Niego. W miłości nie ma lęku. To nie On sprawia, że trzęsiesz się ze strachu.

To sprawka tego, który „dniem i nocą oskarża”?

I syczy: „Zobaczysz, będzie gorzej”. Demon chwyta nas w tę pułapkę od czasów Adama i Ewy. Mnie łapie na haczyk: „Nie nadajesz się. Jesteś zbyt kiepska, by cię kochał. Nie zasłużyłaś”. Często niestety daję się nabrać. Ratuje mnie to, że przypominam sobie katechezę Zwiastowania: schody prowadzące do sadzawki chrzcielnej. Schodzę w głąb własnego grzechu i jestem przerażona, ale wiem, że ręka w rękę idzie ze mną Jezus i uspokaja: „Kochana, nie bój się. Kocham cię taką, jaka jesteś”. Wtedy mnie zatyka. Brakuje mi słów.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
27 28 29 30 31 1 2
3 4 5 6 7 8 9
10 11 12 13 14 15 16
17 18 19 20 21 22 23
24 25 26 27 28 29 30
1 2 3 4 5 6 7