„Anioł nie człowiek” – to określenie do niej jak najbardziej pasuje. Ale tak naprawdę to kobieta, który dostrzega w innym człowieka. I jak to „anioła”, ciągnie ją do nieba.
Mam najlepszego męża na świecie
Pani Magda przez 25 lat była wolontariuszką w hospicjum domowym, zanim powstało jeszcze stacjonarne przy szpitalu. – Robiłam wszystko. Myłam chorych, czyściłam odleżyny – opowiada zielonogórzanka. – Często to przybierało formę ewangelizacji. Pamiętam, w jednym domu za szybą stało popiersie Lenina. Zwykle rano chodziłam na Mszę św., a potem szłam do chorego, który raz zapytał mnie: „Co pani tak rano?”. Odpowiedziałam: „Byłam na Mszy i pomodliłam się za pana”. A on ściszył głos, żeby domownicy nie słyszeli, i powiedział: „Ja też za panią się modliłem”. I takich podobnych sytuacji było wiele.
Korzystałam z pomocy ks. Leszka Kazimierczaka, ks. Jana Pawlaka, o. Błażeja Sekuli, którzy przychodzili na rozmowy z chorymi, z sakramentami. Piękne rzeczy się działy – dodaje.
Pani Magda jest twórcą oddziału dla chorych na AIDS, który od 1994 roku działa w zielonogórskim szpitalu. Wszystko zaczęło się od spotkania z koleżanką pielęgniarką, która jej powiedziała: „Mamy takiego chorego na AIDS. Jest w domu, umiera i nie ma dla niego żadnego miejsca na oddziale”. – Zapytałam: „Jak to nie ma miejsca?!”. Pobiegłam do tego domu. Otworzyła mi starsza pani. Powiedziała tylko: „Proszę pani, tam są rękawiczki, a tam leży Jurek” i zaraz potem położyła się, bo ileś nocy nie spała – wspomina pani Magda.
O pacjencie opowiedziała dr. Smykale. – Chwilę pomyślał i powiedział, że w szpitalu jest nieużywany oddział, który kiedyś służył do leczenia chorób tropikalnych. To już było coś. Zaczęłam szukać pieniędzy. Trzy lata trwał remont, ale wspaniali ludzie nam pomagali. Oczywiście, wtedy bałam się mężowi powiedzieć, na co chorował Jurek. Ale jak umarł, to pojechałam go ubrać, umyć i wróciłam o pierwszej w nocy. Czekał na mnie Andrzej, który powiedział: „On był chory na AIDS”? . A ja: „A skąd ty wiesz?”. „Myślisz, że nie czytałem twoich broszur?” – odpowiedział. Mam najlepszego męża na świecie. Jestem młodą mężatką, 50 lat będzie w kwietniu – dodaje z uśmiechem.
40 dzieci na sumieniu
Pani Magda o przez lata dyżurowała w telefonie zaufania w Domu Samotnej Matki. – To telefon interwencji kryzysowej. Dzwoniły na przykład osoby, które chciały popełnić samobójstwo. Jednego razu pewna kobieta powiedziała, że wzięła już tabletki i chce umrzeć. Przez policję udało się ustalić jej telefon, pogotowie zdążyło dojechać na czas. Później w radiu dostałam podziękowania od niej – opowiada zielonogórzanka.
To jednak niejedyna jej aktywność związana z tym miejscem. – Utworzyłam szkołę rodzenia dla naszych mam. Szpital chciał nam ją zafundować za darmo, ale do takiej szkoły chodzą szczęśliwe żony z mężami, a nasze podopieczne były w innej sytuacji, z reguły doświadczyły w swoim życiu przemocy. Przygotowywałam kobiety do porodu, a potem byłam przy nich jako osoba towarzysząca. „Mam na sumieniu” ok. 40 dzieci, bo byłam przy tylu porodach. Najstarsze mają już 15–17 lat. Do dziś mamy kontakt – uśmiecha się.
Pani Magda mówi, że teraz wreszcie może odpocząć. Ma RZS, czyli reumatoidalne zapalenie stawów. Od pięciu lat porusza się już tylko na wózku inwalidzkim, ale wciąż pomaga. – Pan Bóg daje talenty, a ty albo bierzesz albo nie. Nie wiem, czy wszystkie odkopałam. Jak dał mi wózek, to chyba koniec i mogę odpocząć. I jest mi dobrze z tym. Do kościoła chodzę już tylko w niedzielę, ale codziennie rano za pomocą internetu uczestniczę we Mszy św. na Jasnej Górze. Ofiarowałam Bogu to cierpienie i chcę iść prosto do nieba. Nie wiem, co Pan Bóg na to, ale myślę, że nie ma wyboru – uśmiech rozpromienia twarz pani Magdy.
Pytam raz jeszcze: „Czuje się pani aniołem?”. Znowu uśmiech! – Cieszę się z tej nagrody. Jeślibym zaprzeczyła, tobym skłamała. To miłe, że ktoś sobie o mnie przypomniał. Tak naprawdę każdy wolontariusz czymś się wyróżnia, ale nie możemy być kimś jedynym na świecie, powinniśmy chcieć być jednymi spośród wielu. Bo to wtedy ma sens – tłumaczy pani Magda. – Pędzimy za karierą, spełnieniem i samorozwojem, a trzeba pomyśleć, że to życie, które zaczyna się tu, na ziemi, ma swoją kontynuację w niebie. Teraz robimy już porządki przed świętami. Miałabym taki apel, żeby zrobić miejsce w szafie swojego życia na pieluszki dla Pana Jezusa. Żeby ten Adwent był czasem zatrzymania przy drugim człowieku.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Nieco się wolnością zachłysnęliśmy i zapomnieliśmy, że o wolność trzeba dbać.