Boję się tych, którzy wszędzie węszą nieuczciwość. Szlachetnych, pobożnych i czystych ludzi bez ludzkich odruchów – opowiadał ks. Roman Indrzejczyk. Wysoki, opatulony nieodłącznym białym szalem ksiądz z innej epoki.
Ciągnie mnie do ludzi rozdartych – opowiadał. – Trudno powiedzieć, dlaczego tak jest. Rozmawiam z każdym. Słucham. Mówić to pewno za bardzo nie umiem, ale ludzie twierdzą, że umiem słuchać. Nie zawsze potrafiłem odpowiedzieć. Ale słuchałem. Ludzie odczuwali, że ich szanuję, nawet jeśli coś w życiu poplątali. Dziennikarze pisali o nim: „Ks. Indrzejczyk należy do »Kościoła otwartego«”. Nie denerwuje Księdza ten podział? – pytaliśmy go przed pięcioma laty. – Nie. Nie denerwuje mnie. Ja jestem już starym księdzem.
Z innej epoki. Przedsoborowym. I ten tzw. Kościół otwarty to jest moja wizja. Jestem przeciwko ciasnocie, oburzaniu się, potępianiu świata. Z wieloma sprawami nie zgadzam się, to jasne, ale uważam, że nie ma co tupać nogami. Nie można obrażać się na tych, którzy atakują ludzi Kościoła, bo często naprawdę mają za co. Albo przynajmniej wydaje się im, że mają za co. Nasze zachowania są często niezręczne. My w świętym, katolickim Kościele uważamy się za posiadaczy prawdy. I tak jest w istocie. Ale posiadacze prawdy czasami korzystają ze swojego autorytetu w sposób niedelikatny, dominujący. Jak wszystkowiedzący dorośli strofują małe dzieci: to wolno, a tego nie wolno. A to już nie wychowanie, tylko tresura.
Ksiądz jak Batman
O wychowaniu mógł powiedzieć sporo. Przez 50 lat uczył w szkole. Przez 20 ostatnich lat w rozśpiewanej warszawskiej szkole muzycznej im. Karola Szymanowskiego. Miał wyjątkowy dar: uczniowie nie zwiewali z jego lekcji. W tym roku na studniówce powiedział, że to już jego 50., łącznie z własną. Zadziwiał dzieci, gdy mówił, że za młodu był bokserem. – W czasach mojego dzieciństwa mówiliśmy na niego „Batman” – wspomina Anna Maria Jopek, piosenkarka, której ks. Roman ochrzcił dwójkę dzieci. – Dlaczego? Był rosły, przystojny, świetnie wyglądający w swej sutannie. Był dla nas uosobieniem siły, kogoś, kto wszystko naprawi w naszej okolicy. To był ksiądz niezwykle dyskretny. Nie przypominam sobie nigdy takiej sytuacji, by ks. Roman nakazał mi coś zrobić. Nie napiętnował nigdy mojego zachowania po to, by „sprowadzać mnie na dobre drogi”. Nie. Wysyłał jedynie delikatne sygnały. One wystarczały.
Gdzie nauczył się słuchać? W Tworkach. W szpitalu dla psychicznie chorych, którego był przez ponad 20 lat kapelanem. – Gdy dowiedziałem się o tej nominacji, nie buntowałem się – opowiadał. – Myślę, że udało nam się znaleźć z chorymi wspólny język. Próbowałem ich słuchać. Ci ludzie są bardzo wrażliwi. Często chorowali dlatego, że w życiu spotkało ich coś złego. Okazanie im serca ich podnosiło. Bardzo to sobie cenili.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).