Najsensowniejszy sposób pomagania wymaga, by stać się bratem, nie patronem. Komentarz sprowokowany życiem.
"Pomagam, jestem dobry" - można czasem usłyszeć. Połączenie dość oczywiste: czynienie dobra daje satysfakcję i buduje poczucie własnej wartości. To najważniejsza rzecz, którą otrzymują ci, którzy decydują się pomagać, niezależna nawet od wdzięczności drugiej strony. Negowanie tego faktu czy udawanie, że to nie cieszy i nie dodaje sił, byłoby obłudą. I nie ma w tym nic nagannego.
Bywa jednak, że człowiek w pewien sposób uzależnia się od tego rodzaju potwierdzenia siebie. Musi pomagać, inaczej ma problem: nie czuje się dobry. Potrzebuje kogoś słabszego, by się nim opiekować. Nie dla niego, ale dla siebie samego. Niech tylko ten słabszy nie okazuje się zbyt silny! Niech nie próbuje stawać na własnych nogach, bo co ja bez niego zrobię? Nie, w żadnym wypadku to nie jest świadome. Ale to nie znaczy, że nie funkcjonuje i nie rani.
Bywa też tak, że pomagający został tak uformowany, że za nic w świecie nie przyzna się, że coś otrzymuje. Zupełnie przy tym nie zdaje sobie sprawy, że nie tylko oszukuje siebie, ale krzywdzi tym tego, komu próbuje pomóc.
Tymczasem najlepiej pomaga ten, kto buduje samodzielność (w takim zakresie, jak jest ona możliwa) i poczucie sprawczości drugiej osoby. Ten, który pozwala się obdarowywać i sobie pomóc. Nie, to nie żart. Pomaganie daje siłę, czyż nie? Dawanie daje radość, większą niż otrzymywanie. Czemu zatem nie pozwolić komuś, by poczuł się silny, by doświadczył tej radości?
Na tym polega życie we wspólnocie: dajemy i bierzemy. Niekoniecznie to samo, ale jest między nami równowaga. Najsensowniejszy sposób pomagania polega na tym, by stać się bratem, nie patronem. To sposób jedyny tam, gdzie trzeba obudzić w człowieku człowieka. By mógł znów poczuć się człowiekiem musi doświadczyć, że coś od niego zależy. Musi przekonać się o własnych możliwościach. Musi się wyprostować. Niekoniecznie fizycznie.
Wiele jest sytuacji, które człowieka przyginają do ziemi. Bywa, że pomoc zamiast prostować, utrzymuje w zgięciu. W skrajnych wypadkach stając się toksyczną.
Niestety, czasem tendencje do pomagania w sposób, który poniża i przygina do ziemi mają także chrześcijanie. Wiedzą, że trzeba pomóc, mówią: przecież pomożemy, nie rób! Jesteś słaby, chory, przecież jesteśmy! Nie męcz się! Powiem ostro: w ten sposób być może nie pomagasz, a zabijasz. Nie budzisz do życia, a uśmiercasz. Słusznie twój wysiłek budzi gniew.
Pamiętaj: po drugiej stronie jest człowiek taki jak ty. Równy tobie. Godny szacunku. Nie 'obiekt' do trenowania chrześcijańskiego miłosierdzia. Tym bardziej nie ktoś do uzależnienia od siebie i "nabycia na własność".
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.