O jeździe po poręczy, walce z Panem Bogiem i prostytutkach z siostrą Anną Bałchan SMI rozmawia Marcin Jakimowicz
W książce „Kobieta nie jest grzechem” opowiada Siostra: o ciągnięciu dziewczyn po asfalcie, biciu, agresji, o zabawie w rosyjską ruletkę, gdy faceci bawią się, widząc przerażone kobiety popuszczające mocz, gdy przystawia się im lufę do skroni…
– Taka jest rzeczywistość. Funkcjonuje w nas przekonanie, że to zdarza się tylko w skrajnych, patologicznych rodzinach. Nieprawda! Przychodzą dobrze ułożeni rodzice i pytają: jak to się mogło stać, że nasza córka wylądowała na ulicy? Jak ktoś mógł się tak nad nią znęcać?
Nie boi się Siostra, wchodząc na tak brutalny teren?
– Boję się. Łapię to, co noszą w sobie dziewczyny. To normalne, bo jesteśmy ze sobą non stop. Nieustannie pracuję nad lękiem. Często czuję się bezsilna. Co dwie mniszki, dwa małe żuczki mogą zdziałać? To jest jak walka z Lewiatanem. Ale my naprawdę doświadczamy pomocy z góry. Bóg się o nas troszczy. Jeśli Pan nie zbuduje domu, próżno się trudzić. Bóg wybrał sobie to miejsce na uzdrawianie. Uzdrawia przede wszystkim mnie samą.
Słyszałem o szanowanym kapłanie, który widząc prostytutkę, nisko się jej ukłonił. Parafianie zgłupieli: jak to? A on odpowiedział: przecież ona, biedaczka, nie ma krzty szacunku do siebie…
– Wytykamy palcami jawnogrzesznicę, bo jej brudy widać jak na dłoni. Jesteśmy skrytogrzesznikami. Nie wiemy, co czują dziewczyny, które wylądowały na ulicy. Jedna z naszych kobiet prowokuje swoich klientów do bicia. Czuje, że jeśli facet będzie ją bił, to ona uratuje tym jakąś kobietę, może jego żonę? Słuchając tego, myślisz: to absurd. A ona tak to czuje. Powstaje pytanie: co takiego zrobiono tej dziewczynie, że dojrzała do takich dramatycznych przemyśleń? Ona czuje się już tak pusta, zniszczona, poniżona, że naprawdę nie trzeba jej dokopywać.
«« |
« |
1
|
2
|
3
|
» | »»