Zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Kiedy uzdrawiałem chorego na nowotwór, jego ból jakby przechodził na mnie – opowiada Krzysztof Zielski, 48-letni ratownik wodny z Gliwic, były bioenergoterapeuta.
Wychowałem się w rodzinie właściwie niewierzącej. Chrzest, Pierwsza Komunia – to jeszcze otrzymałem. Ale nic poza tym. Mój obraz Boga wzięty był z filozofii Wschodu – że jest to forma energetyczna, przenikająca wszystko. Ożeniłem się, urodziły się dzieci. Dzieci jak to dzieci – zaczęły chorować. Nic specjalnego: oskrzela, alergie. Ale te choroby były przewlekłe. Zainteresowałem się wtedy medycyną alternatywną. Zaprosiłem do domu bioenergoterapeutę. Przyszedł, zbadał dzieci wahadełkiem, zaczął je uzdrawiać poprzez przekazywanie energii. Przy okazji zbadał też mnie. Stwierdził, że mam bardzo wysoki poziom energetyczny i bardzo mocną aurę. Że mógłbym uzdrawiać samego siebie i swoją rodzinę, tylko powinienem to w sobie rozwinąć. – Niech pan coś poczyta, pójdzie na kurs bioenergoterapii – poradził.
Inicjacja
Poszedłem na kurs reiki. To było 3-dniowe szkolenie. Mistrz opowiadał, jak się używa energii, jak nakłada dłonie. Po tych 3 dniach powiedział: – A teraz zapomnijcie o tym wszystkim, bo ta energia jest inteligentna. Ona sama wie, co ma robić, ona sama uzdrawia. Potem była inicjacja. Mistrz wykonuje nad adeptem jakieś znaki, ale nie wiem dokładnie jakie, bo trzeba mieć wtedy zamknięte oczy i przyjmować to wszystko z zaufaniem. Ja po tym wszystkim czułem, jakbym miał w dłoniach rozpalone kule wielkości piłeczek pingpongowych. Potem mogłem już uzdrawiać.
Po 2 miesiącach przeszedłem jeszcze drugi stopień kursu reiki – uzdrawianie na odległość, przesyłanie myśli. Czy to działa? Tak. Siedziałem sobie, na przykład, w autobusie i uzdrawiałem z bólu głowy osobę siedzącą kilka rzędów foteli ode mnie. Kiedyś wszedłem do sklepu i widziałem, że sprzedawczyni źle się czuje. – Mogę pani pomóc – powiedziałem. Zrobiłem 15-minutowy seans. Poczuła się lepiej, głowa przestała ją boleć. A za 2–3 dni poprosiła, żebym tak samo uzdrowił jej męża. Podobnie było z moim sąsiadem. I tak to szło – z ust do ust, taka szeptana reklama.
Skręć pod tira
Otworzyłem własny gabinet bioenergoterapii. Przyjmowałem 5–6 osób dziennie. Seans trwał godzinę. Chciałem być uczciwy, więc pytałem, ile „pacjent” zarabia na godzinę. I tyle od niego brałem jako honorarium. W sumie zajmowałem się bioenergoterapią 17 lat. Potem przestałem. Znalazłem lepiej płatne zajęcie, ale przede wszystkim chciałem być uczciwy. Widziałem, że moje seanse jednym pomagają, a innym nie. Drażniło mnie podejście kolegów z branży, którzy mówili, że bioenergoterapia to panaceum, pomaga na wszystko. Nie pomagało na przykład mojej rodzinie. Dopiero później dowiedziałem się, dlaczego.
W dodatku zaczęły się dziać dziwne rzeczy. Kiedy uzdrawiałem chorego na nowotwór, jego ból jakby przechodził na mnie. Dwa czy trzy razy straciłem przytomność. Karetką zawozili mnie do szpitala, a tam po serii badań okazywało się, że wszystko jest w porządku. To mi jednak dało do myślenia. Jednocześnie zacząłem wpadać w depresję. Cały czas miałem myśli samobójcze. Jechałem samochodem i ciągle słyszałem w głowie: „Skręć w drzewo”, „Wjedź pod tira”. Moje małżeństwo stanęło na skraju rozpadu. Jeden wielki bezsens.
U Archanioła
Żona widziała, co się ze mną dzieje. Usilnie namawiała mnie, żebym poszedł na rekolekcje parafialne. – A po co? Żeby wysłuchiwać kolejnego księdza, mówiącego o aborcji? Przecież zawsze byłem przeciw aborcji – odpowiadałem. W końcu jednak uległem i dla świętego spokoju poszedłem na te rekolekcje do gliwickiego kościoła św. Michała Archanioła. Pierwszy raz w życiu usłyszałem zakonnika, który głosił słowo z wielką mocą. Było widać, że żyje tym, o czym mówi. – Panie Boże, jeśli jesteś, wyciągnij mnie z tego. Ja już po ludzku nic nie mogę zrobić – powiedziałem. Po raz pierwszy świadomie wezwałem Boga.
To był moment zwrotny. Potem pojawili się przyjaciele z młodości, którzy – jak się okazało – już wcześniej się nawrócili i modlili się o moje nawrócenie. Modliła się też moja żona. Ona już przedtem prowadziła życie sakramentalne. To dlatego moje czary – tak, to były czary! – nie działały na nią. To dlatego mistrz mówił mi, że żona blokuje mój rozwój. Że powinienem się z nią rozstać. I pamiętam, że wtedy rozważałem taką możliwość. Przyjaciele z „Mamre” zaprosili mnie na Mszę z intencją uzdrowienia, prowadzoną w częstochowskiej katedrze przez katolicką wspólnotę Przymierze Rodzin „Mamre”. – Po co? Nie ma sensu siedzieć tam tyle godzin – mówiłem. Ale w końcu pojechaliśmy całą rodziną.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).