Podczas pierwszej homilii w katedrze św. Jana słychać było gwizdy, a na drugi dzień w pałacu biskupim wybito szyby. Kiedy po szesnastu miesiącach wyjeżdżał do Petersburga, Warszawa żegnała go z płaczem.
Agata Puścikowska
Zakon założony przez abp. Felińskiego, prowadzi wiele domów dziecka, w tym międzyleski „Zosinek”. Dzieci jest ponad pięćdziesiątka. Większość to sieroty społeczne z warszawskiej Pragi. Siostry Franciszkanki Rodziny Maryi starają się zastąpić im prawdziwy dom.
Malutka Krystynka grzecznie wraca ze spaceru. Ma skończone dwa latka. Ze starszym rodzeństwem i innymi maluchami, mieszkają w kolorowych pokoikach, bawią się ulubionymi zabawkami. Kolacja. Dzieciaki siedzą przy malutkich stolikach.
– Niam, niam – uśmiecha się Krystynka, wpychając sobie drugi kawałek banana do buzi. Atmosfera zupełnie jak w domu. Prawie dom – Dom dziecka prawdziwym domem nigdy nie będzie – mówi jednak s. Alicja Bochonko, dyrektorka Domu Dziecka Sióstr Franciszkanek Rodziny Maryi w Międzylesiu. Z domu dziecka przy ul. Paprociowej, widać paprocie: dom mieści się prawie w lesie. Mieszka w nim blisko 60 dzieci. Pochodzą z warszawskiej Pragi. To dzieci z tzw. „środowisk” – sieroty społeczne. Są w domu dziecka, bo w prawdziwym domu zabrakło spokoju, miłości. Była za to przemoc i alkohol. – Naszym zadaniem jest intensywna praca z dziećmi, ale również z całymi rodzinami – mówi s. Alicja. - Gdy sąd postanawia o oddaniu nam dziecka, dla rodziny nawet dysfunkcyjnej, jest to moment przełomowy. To trauma, która jednak może się okazać, początkiem pozytywnych zmian. Rodzice starają się odzyskać dzieci. To niełatwe, gdy w tle jest alkohol lub przemoc. Rodzice są przez sąd kierowani na różne terapie: antyalkoholowe, antyprzemocowe. A rolą domu dziecka jest mobilizowanie do tej terapii.
– Rozmawiamy, doradzamy, sprawdzamy efekty – mówi zakonnica. - U nas dzieci są bezpieczne, rodzice to wiedzą. Mogą więc próbować rozwiązywać własne problemy, żeby za jakiś czas zabrać dzieci do rodzinnych domów, ale na innych – lepszych zasadach. Wbrew powszechnej opinii, tzw. patologiczne rodziny, gdy się do nich wyciągnie rękę i w odpowiedni sposób pomoże, często z patologii wychodzą. I dzieci wracają do rodziców.
– Mamy z nimi kontakt. Dzwonimy, pytamy – opowiada dyrektorka.
S. Alicja Bochonko i dzieciaki oglądają zdjęcia z rowerowego rajdu, na którym niedawno razem byli. Foto: Agata Puścikowska/Agencja GN.
Kolejna szansa?
Czasem terapia nie idzie tak jak powinna. I wtedy pojawia się problem: czy dawać rodzicom kolejną szansę?
– To są bardzo trudne sytuacje, gdy rodzice obiecują poprawę, ale się nie zmieniają. A dzieci nadal czekają i mają nadzieję... – mówi s. Alicja. – Czasem trudno się pogodzić z decyzją sądu, czy raczej brakiem decyzji dotyczącej odebrania praw rodzicielskich... Wiadomo, że im dziecko jest starsze, tym trudniej o adopcję. Tym bardziej cieszymy się, gdy dziecko odnajduje jednak nową rodzinę.
Adopcjami zajmują się ośrodki adopcyjne. Siostry współpracują z kilkoma. Ponieważ jednak w ich domu są całe rodzeństwa, a czasem dzieci z różnego rodzaju dysfunkcjami, procesy adopcyjne są dość trudne. Czasem rodziców znajduje się aż za granicą. – Jedna z naszych wychowanek nie tak dawno została adoptowana przez Polaków z USA. Stworzyli wspaniałą rodzinę, odwiedzają Polskę – mówi zakonnica.
Najkrócej jak się da
Dzieci przebywają w domu dziecka najkrócej jak się da. Czasem jednak to „najkrócej”, trwa... Dzieci się przywiązują do zakonnic, zakonnice do dzieci. Boli, gdy odchodzą z domu? – Dobro dziecka jest najważniejsze – odpowiada twardo s. Alicja. - Nie kształtuje się przecież dziecka dla siebie, tylko dla świata. Wiadomo jednak, że dobry pedagog traktuje dziecko, jakby było jedyne. Mimo, że wokół jest gromada innych dzieci. Na kanonizację bł. Zygmunta Szczęsnego jedzie i reprezentacja z domu dziecka: kilka sióstr, wychowawca świecki, pięcioro wychowanków. I nie jadą tylko dlatego, że są najstarsi. To nagroda: dobrze się uczą, dziewczyny zdają maturę w tym roku.
– Żadne dziecko nie jest gorsze od drugiego. Ale niestety dzieci z domów dziecka mają zaniżoną samoocenę. I to może prowadzić do wielu problemów – opowiada s. Alicja. Receptą na niską samoocenę, oprócz serca okazywanemu dzieciom na każdym kroku, jest styl pracy placówki: dom jest otwarty. Dzieci korzystają z kultury, edukacji, czy nawet pomocy psychologicznej na zewnątrz. Chodzi o to, żeby poznawały świat, ludzi, uczyły się żyć w społeczeństwie na równych prawach. – Nawet na kolonie nie jadą w gromadzie. Co najwyżej po dwoje, troje – opowiada s. Alicja. – Wtedy włączają się do grupy rówieśniczej, poznają więcej przyjaciół. Stereotyp o przemocy w domach dziecka, w „Zosinku” nie istnieje. – Jak jest serce, to przemocy nie ma – mówi stanowczo zakonnica. A mała Krysia, z całym impetem, rzuca jej się na szyję.
Osoby, które mogłyby wspomóc dom dziecka, proszone są o kontakt z s. dyrektor: dom_paprociowa@poczta.onet.pl; Szczególnie potrzebna pomoc w organizowaniu dzieciom wyjść na basen.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.