Po śmierci Jana Kowalskiego ludzie wzdychali: To był święty człowiek. Ile wody w Wiśle i Tybrze musi upłynąć, by Kowalski trafił na ołtarze?
Na temat procesów beatyfikacyjnych narosło sporo legend. Przez wieki opowiadano niestworzone historie o „adwokacie diabła”, osobie starającej się udowodnić, że kandydat na błogosławionego lub świętego nie zasługiwał na ten zaszczyt. Obecnie rolę tę spełnia promotor sprawiedliwości. Czuwa nad zachowaniem norm prawnych, przygotowuje pytania dla świadków i powołuje biegłych. Gdy papież podpisze dekret o heroiczności cnót kandydata na ołtarze, możemy go już nazywać czcigodnym sługą Bożym. W czasie tego etapu przygotowywane jest „Positio”. To dokument weryfikujący heroiczność cnót kandydata i opinie o jego świętości. To zazwyczaj bardzo gruba księga. „Positio” Jana XXIII składało się z kilku opasłych tomów. Niedawno przeglądałem podobną księgę dotyczącą małej włoskiej dziewczynki Nennoliny. Sześciolatka pisała codziennie listy do Jezusa, a On przychodził w nocy i je czytał. W jej rzymskim pokoiku Margherita Meo, starsza o osiem lat siostra mistyczki, ze wzruszeniem pokazywała nam starannie przygotowaną i udokumentowaną księgę. Nawet gdy po żmudnej, długiej pracy „Positio” jest już napisane, trzeba cierpliwie poczekać na swoją kolejkę.
Czekamy na cud
Tylko cud się musi zdarzyć, by Kowalski trafił na ołtarze! – kręcą głowami sceptycy. I mają rację! Beatyfikacja i kanonizacja wymagają cudu. Jest on badany w kolejnym procesie, znów na poziomie diecezjalnym i w Watykanie. Czym jest? To nadzwyczajne, niewytłumaczalne naukowo zdarzenie przypisane bezpośrednio wstawiennictwu sługi Bożego. Liczba cudów koniecznych do beatyfikacji i kanonizacji w ciągu wieków uległa zmniejszeniu. Wymagany jest jeden cud. W przypadku procesu męczennika nie wymaga się cudu podczas beatyfikacji, ale już podczas kanonizacji tak. Ciekawie wyglądał proces Maksymiliana Kolbego. Beatyfikowano go jako wyznawcę, zatwierdzając jeden cud. Później podczas kanonizacji (kanonizowano go jako męczennika) przyjęto ten sam beatyfikacyjny cud.
Cud beatyfikacyjny musi spełniać bardzo rygorystyczne wymogi. To nie zwykłe uzdrowienie z kataru czy grypy. Chodzi o poprawę zdrowia w przypadku naprawdę ciężkiej zagrażającej życiu choroby. Co więcej, poprawa ta ma nastąpić w krótkim czasie i być trwała. W praktyce oznacza to, że za cud nie uznaje się uzdrowień z chorób nowotworowych, których cechą mogą być późniejsze nawroty. Jeśli do akt wpłynie dokumentacja takiego uzdrowienia, traktuje się je jako „łaskę”, a nie beatyfikacyjny cud.
Cud bada Consulta Medica – komisja złożona z wybitnych włoskich lekarzy. Są wśród nich i ordynatorzy rzymskich szpitali, i szanowani profesorowie medycyny. Reprezentują różne specjalności: od chirurgii po choroby tropikalne. Badanie autentyczności cudu następuje w specjalnym „Procesie o cudzie za wstawiennictwem sługi Bożego”. Wedle zasady, przeprowadza się go w diecezji, w której miało miejsce cudowne uzdrowienie. Jeśli na przykład cud w procesie Jana Kowalskiego zdarzy się w Pradze, proces przeniesie się na pewien czas do stolicy Czech. Beatyfikowani przed miesiącem Zelia i Ludwik Martin długo czekali na cud (w przeciwieństwie do swej córki, Małej Tereski, która tuż po swej śmierci obsypała świat zapowiadanym „deszczem róż”).
Jako cud uznano uzdrowienie małego Pietra Schiliro, noworodka, który urodził się ze zdeformowanymi płucami. Długo nie pożyje – orzekli lekarze. Dziecko podłączone do respiratora leżało przez 40 dni w szpitalu. Jego rodzice rozpoczęli szturm do nieba za wstawiennictwem państwa Martin. Gdy 29 czerwca 2002 roku, w dniu imienin noworodka, lekarze zbadali malucha, przetarli oczy ze zdumienia. Chłopczyk był zdrów jak ryba. To cud! – orzekła komisja lekarska. Niezwykle szczegółowe prace komisji prowadzone są na podstawie „Positio o cudzie”. Tym razem tom jest chudszy od poprzedniej księgi. Opisuje jedynie jeden cud. Ten etap również kończy wydanie dekretu „O cudzie za wstawiennictwem sługi Bożego”. Droga do beatyfikacji wreszcie stanęła otworem. Teraz to już tylko kwestia czasu.
Archanioł bez kanonizacji
Starożytność chrześcijańska nie znała procesów beatyfikacyjnych. Procedury te wykształciły się dopiero na początku II tysiąclecia. Wcześniej o wyniesieniu na ołtarze decydowało powszechne przekonanie wspólnoty wiernych. Jeśli umarli w opinii świętości, a po ich śmierci kult nie ustawał, Kościół uznawał ich za świętych. Trudno sobie wyobrazić kanonizację Matki Boskiej czy św. Józefa. Są i świeci, którzy… nie byli ludźmi. Na przykład święci archaniołowie Michał, Gabriel i Rafał. Niektóre osoby, przez wieki czczone jako święte, okazywały się postaciami legendarnymi. Do czasów papieża Jana Pawła II beatyfikacje odbywały się w Bazylice św. Piotra w Rzymie. Papież z Polski zmienił tę zasadę. W Watykanie żartowano nawet, że „kiedy gdzieś podróżuje, lubi przywieźć jednego błogosławionego w prezencie” – pisze w „Fabryce świętych” Kenneth Woodward. Nic dziwnego.
To właśnie Karol Wojtyła dokonał największej liczby beatyfikacji. Pius X beatyfikował 7 osób, Pius XII – 23, Jan XXIII – 4, a Jan Paweł II aż… 1340. Kto w Polsce czeka na wyniesienie na ołtarze? Kolejka jest długa. W archiwach watykańskiej kongregacji leżą akta Franciszka Blachnickiego, Jerzego Ciesielskiego – przyjaciela Karola Wojtyły, inżyniera budownictwa, wykładowcy AGH, który zginął z dwójką młodszych dzieci w katastrofie statku na Nilu. Są też akta krakowskiego bp. Jana Pietraszki, którego porywające kazania gromadziły w kościele św. Anny prawdziwe tłumy, Prymasa Tysiąclecia kard. Stefana Wyszyńskiego, ks. Jerzego Popiełuszki czy śląskiej mistyczki s. Dulcissimy. Najgłośniejszą beatyfikacją będzie jednak z pewnością proces Jana Pawła II. A jak z naszym Janem Kowalskim? Musimy uzbroić się w cierpliwość. Procesy trwają od kilku do nawet 100 lat. Najkrótszy był proces Matki Teresy z Kalkuty, która została błogosławioną już 6 lat po śmierci
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Piotr Sikora o odzyskaniu tożsamości, którą Kościół przez wieki stracił.