Męczennik komunizmu - bł. Władysław Findysz

Sprawa ks. Findysza jest również przestrogą dla ludzi wrogich Kościołowi, posługujących się w walce z Nim przymusem, kłamstwem i aktami terroru.

4. "Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście owoc przynosili"

Podczas diecezjalnego procesu kanonicznego ludzie ze Żmigrodu złożyli wiele świadectw dotyczących swego zmarłego proboszcza:

a. Świadectwo rodziny z Kątów: "Kiedy zimą 1954 roku nasz 5 miesięczny syn Mieczysław ciężko zachorował (objawy choroby podobne były do padaczki), wydawało nam się, że w każdej chwili może umrzeć. Kiedy już znikąd nie widzieliśmy ratunku, udaliśmy się saniami z chorym dzieckiem do Ks. Findysza w Nowym Żmigrodzie. Prosiliśmy ze łzami o pomoc. Ksiądz zaprowadził nas do kościoła.

Tam przed Najświętszym Sakramentem, z zapalonymi świecami modliliśmy się wspólnie do Pana Boga o powrót do zdrowia naszego dziecka. Wróciliśmy do domu uspokojeni i pełni nadziei. W następnym dniu nastąpiła poprawa zdrowia dziecka. Od tamtego czasu objawy choroby nigdy nie wróciły. Przez długi okres, kiedy ks. Findysz przejeżdżał koło naszego domu, pytał się o zdrowie syna. Dziś Mieczysław ma 46 lat, i cieszy się bardzo dobrym zdrowiem" (Ks. Andrzej Motyka, Dobry Pasterz. Biografia sługi Bożego Ks. Władysława Findysza, Rzeszów 2003, s. 153).

b. Świadectwo ministranta z Mytarzy: "Po wojnie od 1947 roku parafia Żmigrodzka była bardzo rozległa. Wiadomo, nie było wtedy ani asfaltowych szos, ani samochodów. Bite, kamieniste i wyboiste drogi, konna furmanka nie ułatwiały duszpasterskiej posługi na tak rozległym terenie. Mimo wszystko starał się choć raz w miesiącu docierać do każdej połemkowskiej wioski, gdzie mieszkali ludzie aby służyć im duszpasterską, kapłańską posługą Pamiętam jak będąc młodym ministrantem jechaliśmy do Olchowca, Polan i innych miejscowości. Praktycznie taki wyjazd zajmował cały dzień. Wymagał od siebie, ale chciał by i inni wzorowo spełniali swe obowiązki (ibid, s. 150).

c. Świadectwo matki ze Żmigrodu: "Po śmierci męża pozostałam z trójką dzieci. Bardzo rozpaczałam, wydawało mi się, że sama sobie ze wszystkim nie poradzę. W tych trudnych chwilach wspierał mnie ks. Findysz. Odwiedził mnie kiedyś, mimo że byłam w partii i z ojcowską troską powiedział: Ja wymodlę, żeby się wam dobrze powodziło, że wychowasz te dzieci. Tylko już nie płacz, nie biegaj ciągle na cmentarz, bo nie masz czasu na pracę. Taką jego pomoc cenię sobie bardzo i wiem, że te jego odwiedziny dawały mi odwagi i nadziei" (ibid, s. 152).

d. I jeszcze świadectwo księdza:

Jako duchową pomoc dla Soboru Watykańskiego II, Kościół w Polsce ofiarował "Soborowy Czyn Dobroci". Proboszcz żmigrodzki, już chory na gardło, nie mogąc mówić, wystosował więc do grupy parafian listy. Zawierały one prośbę o regulowanie swojego życia. Te listy były powodem oskarżenia, procesu i wyroku o łamanie prawa wolności sumienia.

Świadczy ksiądz: "W czasie przesłuchań i procesu w więzieniu w Rzeszowie szykanowano go i znęcano się nad nim. Specjalnie umieszczono w takiej celi i z takimi współwięźniami, że ks. Władysław, znany ze swoich określeń, określił ich krótko: `Gdybym był diabłem, to bym ich do piekła nie przyjął". Ks. Władysław wśród tych szykan i deptaniu jego ludzkiej i kapłańskiej godności, pozostał sobą. Więzienie, proces, skazanie nie można tylko zacieśniać do napisanych listów. Listy były tylko pretekstem. Został więziony i skazany tylko dlatego, że był gorliwym kapłanem o wielkim autorytecie. Był przykładem odniesienia dla księży i ludzi z całej okolicy. Jego postawa uniemożliwiała ateizację parafii.

Był wspaniałym katechetą. Kształtował postawy moralne i siał ziarno prawdy wśród młodzieży, a mimo to usunięto go ze szkoły. W czasie procesu jeden z będących u władzy przedstawił go jako wroga młodzieży. To było wprost potworne. Ks. Władysław mówił: "Ja mu za to podziękuję". Na rozprawę przyprowadzono go skutego kajdanami, jako złoczyńcę, jako zbrodniarza, a prowadził tylko działalność religijną. Był szykanowany i bardzo upokarzany we więzieniu na Zamku Rzeszowskim. Potem został przewieziony do ciężkiego więzienia na Montelupich w Krakowie. Tam miała miejsce straszna gehenna przedśmiertna.

Wypuszczono go z więzienia po to, aby umarł na parafii, żeby nie robić męczennika. Miał manifestacyjny pogrzeb. Były pogłoski od strony władz: gdyby wiedziano, że taki będzie miał pogrzeb, to nie pozwolono by go wypuścić, aby zdechł w więzieniu. I wrzucilibyśmy go do ziemi jak zdechłego psa" (ibid, ss. 157-159).

Był poddany woli Bożej i gotowy na śmierć. W Kronice Parafialnej zdołał napisać takie słowa na str. 58: "... Poddałem się operacji tarczycy w Szpitalu Gorlickim.

Operacja udana, ale powinna jeszcze być druga. Zostałem aresztowany co popsuło stan mojego zdrowia. Dziś kwalifikuję się jako nieuleczalnie chory. Każą mi prosić o cud za przyczyna ks. J. Balickiego. Ale mi to przychodzi z trudem, bo raczej należy prosić o spełnienie woli Bożej, niż o cud" (Ks: Bieszczad, Oto człowiek, str. 60).

«« | « | 1 | 2 | 3 | 4 | 5 | 6 | 7 | 8 | 9 | » | »»

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
31 1 2 3 4 5 6
7 8 9 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 29 30 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11