Ziemia jak formalina Ojciec Stanisław Tomoń prowadzi nas na zewnątrz. Przechodzimy przez plac i wkraczamy w ciemną bramę budynku przylegającego od strony klasztoru do wałów. W głębi pracują robotnicy, łatając ubytki ściany. Nieco dalej otwiera się szersza i rozjaśniona słońcem przestrzeń. Elegancko wymurowane chodniki, pochylnie, schody. Światło dochodzi tu przez umieszczone wysoko szyby. Pada na ścianę z cegieł, wydobywając nierówności lica ceglanego muru. – To są wały z czasów Kordeckiego – mówi nasz przewodnik.
Niesamowite! Mamy przed sobą oryginalne fortyfikacje, których „burzące kolubryny”, dzięki opiece Matki Bożej, nie zdołały skruszyć. A kanonada musiała być wściekła. – Te dziury to ślady po kulach armatnich – pokazuje ojciec Stanisław. Rzeczywiście, co chwilę widać wyrwę w cegłach, jakby jakaś potężna szczęka próbowała odgryźć kawałek muru. To fantastyczne, móc oglądać ślady wydarzeń sprzed 350 lat w ich autentycznej surowości, bez żadnych upiększeń.
Jak to możliwe? Nasz przewodnik wyjaśnia, że po szwedzkim najeździe rozbudowano fortyfikacje, dzięki czemu „potopowe” zostały przysłonięte. Podczas zaborów car kazał rozebrać te późniejsze, a resztę przysypać ziemią. Dzięki temu część murów z 1655 roku została przechowana w ziemi i na nowo odkryta kilkanaście lat temu. To wówczas powstał plan odsłonięcia tajemnic, jakie skrywała tamta forteca. Teraz prace dobiegają końca. Gotowe są już pochylnie, schody, posadzki, którymi będzie można wędrować aż do dna dawnej suchej fosy. – Te mury i tak były wyższe o pięć do siedmiu metrów – opowiada ojciec Stanisław Tomoń. – Proszę sobie wyobrazić, jaka to była wysokość! – wskazuje palcem koronę muru.
Wszystko tu robi wrażenie. Zachowały się otwory strzelnicze, sklepione chodniki, czyli galerie strzeleckie, kazamaty artyleryjskie, a nawet komin wentylacyjny.
Zobaczymy skarby Ojciec Jan Golonka, kustosz jasnogórskich zbiorów wotywnych, zapowiada, że 17 września, przy okazji pielgrzymki świata pracy, będzie już można wejść do tego „świata zaginionego”. Ojciec Golonka zamierza wykorzystać nowo powstałe przestrzenie jako miejsce wystaw. Chce między innymi pokazać wota, jakie przez wieki składali Matce Bożej pielgrzymi. Dotąd nie było miejsca, żeby je wystawić. – To będzie „skarbiec narodu wotami pisany” – zapowiada. A jest co pokazać, bo każda z tych rzeczy niesie historię zaklętą w kamień, kruszec lub tkaninę. Jest monstrancja, podarowana przez Zygmunta Starego, którą podczas oblężenia obnosił wzdłuż wałów przeor Kordecki, są bezcenne dzieła złotników, darowane klasztorowi przez Wazów, są obrazy i rzeźby składane przez monarchów, hetmanów, kanclerzy.
Ojciec kustosz organizuje na 18 i 19 listopada ekspozycję dokumentów. Wśród nich będzie można zobaczyć oryginały pism, które krążyły między obrońcami a oblegającymi – także wypożyczony ze Szwecji list przeora Kordeckiego do generała Millera.
Betoniarka dozgonna Wchodzący do klasztoru od strony domu pielgrzyma widzą za bramą drzwi z napisem „Sala o. Augustyna Kordeckiego”. To nowe pomieszczenie, przez kilka lat wykuwane w twardej, jurajskiej skale, na której stoi klasztor. To tej skały nie sforsowali sprowadzeni przez Millera olkuscy górnicy. Dzięki niej nie dokonano podkopu i skończyło się na nieskutecznych pogróżkach, że Jasna Góra zostanie wysadzona. Teraz, po wybraniu skały, klasztor uzyskał wielką salę konferencyjną na dwa tysiące miejsc. Na razie niewielu ludzi ją widziało.
– Zapytałem kiedyś starszego ojca: „Kiedy będzie koniec świata?” – wspomina o. Tomoń, spoglądając z wałów na robotników pracujących przy remoncie jednego z bastionów. – I on mi wtedy powiedział: „Jak na Jasnej Górze przestanie pracować betoniarka”.
Paulini rzeczywiście dwoją się i troją, żeby nie zmarniał największy skarb narodu, ale przede wszystkim modlą się i udzielają sakramentów. Bez nich umęczony Jezus, który do dziś pochyla się nad klasztorną jadalnią, byłby tylko kolejnym, choć znakomitym zabytkiem. Ale nie jest. Dzięki ich codziennej służbie Bożej Jasna Góra jest czymś znacznie więcej niż francuski Wersal i madrycki Eskurial. Ona żyje.
sierpień 2005