O dobrej i złej pamięci, biciu w cudze i własne piersi oraz o kościelnych źródłach antysemityzmu z abp. Grzegorzem Rysiem rozmawia Jacek Dziedzina.
Nasze – polskie i żydowskie – rozpamiętywanie nie ma chyba wiele wspólnego z dobrą pamięcią. Nie umiemy zbudować w pełni normalnych relacji z Żydami, bo przeszkodą okazują się nienazwane do końca krzywdy.
Bo potrzebujemy chyba znacznie mniej polityki historycznej, a więcej historii jako takiej, czyli spokojnie i wspólnie prowadzonych badań. Historię lepiej jest pisać bez celu wstępnego. Uprawiajmy historię najpierw z uwagi na nią samą, a kiedy odkryjemy prawdę o swojej przeszłości, to wtedy dopiero odkryjemy również wezwanie, żeby się z nią zmierzyć. Inaczej mamy z góry założoną wizję, jak ta historia ma wyglądać, żeby nas budowała. Mój mistrz, śp. ks. prof. Jan Kracik, nieraz pisał rzeczy bardzo trudne, dotyczące historii Kościoła, ale nikt, kto go znał, nie zarzuciłby mu, że nie kocha Kościoła. Opisywał jego rzeczywistość tak, jak ją wyczytywał ze źródeł. To jest bardzo ważne, żeby uciec od pokusy jednokolorowego obrazu. Nie ma człowieka, który jest jednokolorowy. Takie myślenie jest rodzajem manicheizmu: że niby po jednej stronie jest wyłącznie dobro, a po drugiej jedynie zło. I oczywiście to zło nigdy nie jest po mojej stronie… Istnieje jakakolwiek relacja, która rozleciała się wyłącznie z winy jednej strony? Trochę więcej historii, a mniej polityki historycznej.
Polityka wyklucza dobrą pamięć?
Polityka może mieć pokusę selekcjonowania faktów, i wcale nie rzadko z interesowną intencją. A już najgorzej jest wtedy, gdy rozglądam się za faktami, których chcę użyć w charakterze kamienia, którym w kogoś rzucę. To właśnie jest zła pamięć.
A jeśli szukam faktów, żeby się obronić przed fałszywymi oskarżeniami?
Bronić się można jedynie całą prawdą. Weźmy inkwizycję – najłatwiej w dyskusjach o niej mówić o legendzie: czarnej albo złotej. Jeśli się chce napisać prawdę, to trzeba mieć świadomość, że nikogo ona nie ucieszy. Kiedyś byliśmy z prawosławnym abp. Jeremiaszem zaproszeni do telewizji na rozmowę o przyczynach schizmy wschodniej. Prowadzący spotkanie dostawał szewskiej pasji, ponieważ nie był w stanie nas skłócić. Każdy z nas bił się we własne piersi – ja mówiłem, jaka była wina Kościoła rzymskiego w rozejściu się z prawosławiem, a abp Jeremiasz – jaka była wina prawosławia. Dziennikarz stwierdził: to się nie sprzeda, w tym nie ma ognia.
Jak można było tak program położyć…
(śmiech) Przez wiele lat po stronie każdego z Kościołów było przekonanie, że wina jest tylko po drugiej stronie. To zmieniają tylko spokojne badania naukowe, a po nich przychodzi czas na rzeczywiste gesty, które mogą coś przełamać. Kiedy Paweł VI wstał z tronu i klęknął, by pocałować nogi wysłańców patriarchy Konstantynopola, dokonywał gestu, który wyznaczał przełom. On nie pytał, jaka jest wina prawosławnych w sporze z katolikami, tylko uznawał swoją i całował ich stopy. Czy da się wykonać taki gest bez zmierzenia się z własną historią, bez udawania, że jest tylko złota legenda Kościoła katolickiego, który nigdy nikomu nic złego nie zrobił, a cała wina jest po stronie tych, którzy „odeszli”? Można zbudować przyszłość na prawdzie, a nie na mitologii. Mitologizowaniem historii jest absolutyzowanie jednej jej części. To się bierze z takiej wizji, że historia musi być dydaktyczna, pouczająca.
Historia jednak nie jest nauczycielką życia?
Złośliwi mówią, że historia uczy nas jedynie tego, iż jeszcze nigdy niczego nas nie nauczyła… Na pewnej konferencji poświęconej pytaniu, czy Holocaust może się powtórzyć, jeden z żydowskich prelegentów trafnie zauważył, że skoro już raz Holocaust był możliwy, to znaczy, że może wydarzyć się raz jeszcze… Jest pamięć, która nas do czegoś zobowiązuje, i jest pamięć, która nas z czegoś zwalnia. O Holocauście najłatwiej się mówi, że dokonali go „naziści”. Skąd się wzięli? Spadli z kosmosu?
Niemieccy politycy mówią dziś bardzo wyraźnie, że to Niemcy jako naród ponoszą pełną odpowiedzialność za Holocaust…
Dobrze. Czy to już pełna lista? Zwłaszcza w szerszej i głębszej perspektywie? Mamy Niemców, którzy są „winni Holocaustu”, a przecież Holocaust „stał się” w samym sercu Europy – od dwudziestu wieków chrześcijańskiej. A może Kościół też ma tu swoje winy, które sięgają całych wieków, a pamięć o Holocauście jest także pamięcią o tych winach? Czy jeśli znamy głównego winnego, który mówi: „Tak. To nasza wina!”, to na pewno rozgrzesza to wszystkich innych?
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Archidiecezja katowicka rozpoczyna obchody 100 lat istnienia.
Po pierwsze: dla chrześcijan drogą do uzdrowienia z przemocy jest oddanie steru Jezusowi. Ale...
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.