Czasem święci przychodzą wtedy, gdy się ich wcale nie spodziewamy…
Modlitwa (nie)świadoma
Dwa tygodnie przed wypadkiem pani Anna pojechała do Fatimy. Przypadkowo.
– Byłam w Portugalii, a ktoś poprosił mnie o towarzyszenie w drodze do Fatimy. Zgodziłam się, choć bez większego entuzjazmu. W kaplicy było cicho, innych pątników nie było.
– Wychowano mnie w szacunku dla wszystkich religii, znałam zasady zachowania się w kościele katolickim, więc przyklękłam. Sama nie wiem, jakim cudem, ale wtedy w mojej głowie pojawiła się ni to myśl, ni to modlitwa, ni to wołanie: „Maryjo, zrób coś ze mną, bo nie wiem, co robić”. I aż się obejrzałam za siebie, mocno zdziwiona tą myślą. Bo przecież ja – spełniona i szczęśliwa kobieta sukcesu – zawsze wiedziałam, co robić.
Jednak to „zawołanie znękanej duszy” – jak mówi pani Anna – Matka Boża potraktowała bardzo konkretnie. – Tak konkretnie, że najwyraźniej musiałam mieć wypadek w Maroku. Widocznie innych metod na mnie nie miała. Od tego wydarzenia zaczęły się zmiany w moim życiu: to był początek nawrócenia. I na szczęście – początek odnowienia małżeństwa.
Pani Anna wydarzenia w Fatimie, Maroku, ale potem i w Polsce traktuje w kategorii cudu. – To naprawdę wyglądało na ingerencję typu „Deus ex machina”. Przy czym machiną była paralotnia – śmieje się pani Anna. – Po wypadku najpierw leżałam w szpitalu w Marrakeszu. Potem przetransportowali mnie do Polski. Tu przeszłam skomplikowaną operację – łączenie nogi w pięciu miejscach. I znów byłam przykuta do łóżka. I znów, mimo początkowej niechęci i narzekania, opłaciło mi się to wyciszenie i uspokojenie.
Pani Anna odkryła wtedy „Dzienniczek” s. Faustyny. Jak mówi, zaczytała się w nim i zaczął ją prowadzić.
Modlitwa, więcej modlitwy. I dobre, coraz lepsze relacje z mężem. – Staliśmy się ponownie nowożeńcami. I dostaliśmy zupełnie nowych nas w prezencie. A rok po wypadku – odnowiliśmy sakrament małżeństwa. Niedługo potem symbolicznie przyjęłam nazwisko męża. Bo zrozumiałam, czym jest sakrament: jesteśmy jednym ciałem i duchem. Zmieniłam nazwisko, bo dotarło do mnie, czym jest jedność małżonków: mąż po ślubie jest już innym „Saczukiem” niż przed ślubem. I ja też jestem inna.
Pani Anna zafascynowała się też kursem pisania ikon. – Znajoma pokazała mi swoje ikony i zapałałam… żółtą zazdrością. Czułam, że też tak chcę. Chcę malować świętych. Ale obowiązki zawodowe i pasja w stosunku do pracy nadal były silniejsze. Po prostu na kurs pisania ikon nie miałam czasu.
Ale potem zdarzyło się tak, że pani Anna odeszła ze stałej i bardzo mocno obciążającej czasowo pracy. Dobry moment na zmiany w aktywności zawodowej.
– I znów przypadek: akurat byłam w Paryżu, sędziowałam zawody dla uniwersytetów całego świata w mediacji, gdy zadzwonił telefon. Koleżanka zapytała, czy chcę malować obrazy. Bardzo chciałam.
Wraz z koleżanką zaczęła więc chodzić na lekcje malowania farbami olejnymi. – Dla mnie to była nowa technika. Malowałam pejzaże, martwą naturę. Cały czas jednak miałam jeden cel: malowanie postaci. Mimo… utraty umiejętności portretowania.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Synodalność to sposób bycia i działania, promujący udział wszystkich we wspólnej misji edukacyjnej.
Droga naprzód zawsze jest szansą, w złych i dobrych czasach.
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.