Ze świecą...

Brat, siostra, przyjaciel rodziny, oddany kumpel, koleżanka od serca – kogo wybrać na rodzica chrzestnego swojego dziecka? Warto zacząć od pytania: „Kto spełnia odpowiednie warunki?”, bo, niestety, coraz częściej okazuje się, że w najbliższym otoczeniu... nikt.

Reklama

Czy się upierać?

Najczęściej „nie” wobec planów zostania chrzestnym powoduje eksplozję negatywnych emocji. Ale może to „nie” jest potrzebne, żeby ktoś zobaczył w końcu, że coś w jego życiu jest nie tak? Skoro, jak mówi obrzęd chrztu, rodzice chrzestni mają pomagać rodzicom dziecka w wychowaniu go w wierze, to czy mogą nimi zostać osoby, które się nie modlą? Gdyby się uprzeć, postawić na swoim, to tak jakby wybłagać albo wymusić prawo jazdy dla ukochanej osoby, która nie przeszła jednak badań lekarskich albo nie ma pojęcia, jak zachować się na najprostszym skrzyżowaniu. To zagrożenie również dla samego przyszłego kierowcy.

Kiedy jednak upór jest wskazany? Bywa, że ktoś spełnia minimum warunków, tzn. żyje w sakramentalnym małżeństwie, praktykuje, choć może nawet niecałkiem regularnie, ale wyraża dobrą wolę. – Warto o kogoś takiego zawalczyć – przyznaje ks. Jacek Lewiński. – Spotykamy się wtedy z takim człowiekiem i zachęcamy, żeby wziął się w garść – dodaje. Nieraz znienawidzona karteczka do spowiedzi może być dla kogoś impulsem do przystąpienia do tego sakramentu po latach. Owszem, spowiedź „bo mam kartkę” to nie to samo, co spowiedź „bo chcę się nawrócić”. Zdarza się jednak, że i kartka przyczyni się do nawrócenia.

Czasami warto się uprzeć, ale inaczej. – Bardzo chciałam, żeby chrzestnym naszej córki została bliska mi osoba z rodziny. Wiedzieliśmy jednak, że nie możemy jej o to poprosić, ponieważ nie praktykowała. Było to dla mnie bardzo trudne. Zależało mi, żeby ta osoba, która z pewnością spodziewała się, że będzie poproszona, nie czuła się w żaden sposób odtrącona czy wykluczona. Zależało mi też jednak na uczciwym postawieniu sprawy – wspomina Karolina Granda z Koszalina. – Doszło do bardzo trudnej i głębokiej rozmowy. Uczciwie powiedziałam tej osobie, że bardzo ją kocham i wyjaśniłam, dlaczego nie poproszę jej o bycie rodzicem chrzestnym naszej córki. Po tamtej rozmowie runął jakiś mur, a relacja między nami stała się jeszcze lepsza, bardziej prawdziwa. Wiele rzeczy sobie wtedy powiedzieliśmy. To było coś pięknego – opowiada koszalinianka.

Trzymać dziecko do chrztu, czyli...

Nawet pobieżna sonda wśród znajomych pokazuje, że raczej rzadko chrzestni odgrywają jakąś szczególną rolę w życiu swoich chrześniaków. Dobrze, jeśli mogą oni liczyć z ich strony na regularną modlitwę. To już sporo, ponieważ trudno tak naprawdę ocenić, jakie owoce taka cicha i regularna modlitwa może przynieść. Nie ma też co roli chrzestnych zbytnio przeceniać. Czasami jednak życie stawia przed nimi zadania zaskakujące, które przekraczają to, czego się od nich normalnie wymaga.

Magdalena Muszyńska-Płaskowicz jest dla małej Lilianki zupełnie obcą osobą. A ściślej mówiąc była, dopóki nie została jej chrzestną. Dziewczynka razem ze swoją mamą Agnieszką przebywała wtedy w koszalińskim Domu Samotnej Matki.

– Po prostu zadzwoniła do mnie siostra prowadząca DSM, mówiąc, że pewna mama pragnie, aby jej dziecko otrzymało chrzest. Uznałam, że jest to ważne pragnienie, a skoro tej mamie trudno było znaleźć chrzestnych, zgodziłam się. Wtedy, przy chrzcielnicy, rozpoczęła się historia, która na zawsze zmieniła życie kilku osób i pokazała, że bycie chrzestnym to czasami nawet coś więcej niż pomoc w wychowaniu w wierze.

– Nie chcieliśmy potraktować tego chrztu jako wydarzenia jednorazowego, dlatego nasze życia w jakiś sposób się złączyły. Zdecydowaliśmy, że spróbujemy być rodziną – mówi pani Magdalena. Ze względu na poczucie duchowej odpowiedzialności

Magdalena Muszyńska-Płaskowicz wraz z mężem przyjęli pod swój dach dziecko razem z mamą. Wspólne mieszkanie trwało 1,5 roku, dopóki Agnieszka nie ułożyła sobie na nowo życia. – Trzeba uczciwie przyznać, że nie była to sielanka. My mamy zupełnie inne zasady funkcjonowania, inny bagaż życiowych doświadczeń. Agnieszka została zabrana z domu w wieku 11 lat. Potem zaczęła się dla niej wielka tułaczka i poszukiwanie miłości. Problem miłości, której Agnieszka w życiu nie doświadczyła, wiązał się u niej z ciągłym buntem. Trzeba było na wiele rzeczy się zgodzić, na niektóre przymknąć oczy, a inne wyegzekwować. Dzisiaj mam świadomość tego, że Pan Bóg bardzo nam pomógł, żeby przez to przejść – przyznaje pani Magdalena.

«« | « | 1 | 2 | 3 | » | »»

TAGI| KOŚCIÓŁ

aktualna ocena |   |
głosujących |   |
Pobieranie.. Ocena | bardzo słabe | słabe | średnie | dobre | super |

Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Reklama

Reklama

Reklama

Archiwum informacji

niedz. pon. wt. śr. czw. pt. sob.
1 2 3 4 5 6 7
8 9 10 11 12 13 14
15 16 17 18 19 20 21
22 23 24 25 26 27 28
29 30 31 1 2 3 4
5 6 7 8 9 10 11

Reklama