To, że Matka Teresa nie czuła w swoim sercu wiary ani miłości, nie oznacza wcale, że ich tam nie było. Przeciwnie: musiała mieć w sobie wielką wiarę i miłość, by przy doświadczeniu takiej oschłości wytrwać w swoich postanowieniach.
Chodź, chodź, zabierz Mnie do mrocznych dziur, w których mieszkają ubodzy. Chodź, bądź Moim światłem – takie wezwanie Jezusa usłyszała Matka Teresa z Kalkuty. Ale choć faktycznie stała się światłem, sama żyła w ciemności. „W moim sercu nie ma wiary, nie ma miłości, nie ma zaufania, jest tylko ból tęsknoty, ból bycia niechcianą” – pisała. Zadziwiające, jak noc ducha zmarłej przed 20 laty zakonnicy bardzo przypominała tę, o której pisał św. Jan od Krzyża.
Towarzyszka noc
„Podobnie jak światło, im jest silniejsze, tym więcej oślepia wzrok sowy, lub jak słońce, które zaćmiewa władzę wzroku u tego, kto się weń wpatruje, ponieważ siła jego jest większa niż wytrzymałość wzroku. Tak i owo boskie światło kontemplacji, skoro przenika do duszy, nie będącej jeszcze dostatecznie oświeconą, sprawia w niej ciemności duchowe. Nie tylko bowiem przekracza miarę jej pojemności, lecz również zaciemnia i pozbawia ją możności posługiwania się naturalną inteligencją” – pisał w swojej „Nocy ciemnej” hiszpański mistyk. Wydaje się, że właśnie coś takiego stało się udziałem Matki Teresy. Była stale blisko Jezusa, a jednak przez pół wieku odczuwała coś zupełnie przeciwnego.
Już przed ślubami wieczystymi, jako 27-letnia dziewczyna, pisała do swojego spowiednika: „Niech ojciec nie myśli, że moje duchowe życie jest usłane różami – nie wiem, czy kiedykolwiek znalazłam choć jedną. Wręcz przeciwnie, o wiele częściej mam za towarzyszkę »ciemność«. I kiedy noc staje się tak gęsta, że wydaje mi się, że skończę w piekle, wtedy po prostu ofiaruję siebie Jezusowi”. Jak to możliwe, że komuś, kogo życie pełne było świętości, „wydawało się, że skończy w piekle”? Odpowiedzi znowu warto poszukać w pismach św. Jana od Krzyża. „To udręczenie duszy z powodu jej nieczystości jest bardzo wielkie, gdy ją to światło Boże zalewa. Ta jasna światłość przenika ją bowiem w tym celu, by usunąć wszystkie jej nieczystości. Zatem dusza czuje się tak zabrudzona i nędzna, iż sądzi, że Bóg ją odrzucił i że ona we wszystkim sprzeciwia się Bogu. Odczucie tej nędzy takim zmartwieniem napełnia duszę – czuje, jakby ją Bóg odrzucił – że jest to jedna z największych udręk” – czytamy w „Nocy ciemnej”.
Agonia Jezusa we mnie
Kiedy pojawiły się pierwsze doniesienia o prywatnych zapiskach Matki Teresy, niektórzy dziennikarze ogłaszali, że straciła wiarę, a nawet oskarżali ją o to, że była oszustką. Christopher Hitchens, amerykańsko-brytyjski pisarz i dziennikarz, uznał te pisma za dowód na to, że jej publiczny wizerunek został stworzony dla rozgłosu. „Co jest bardziej uderzające: to, że wierni powinni odważnie stawić czoła faktowi, że jedna z ich bohaterek straciła swoją wiarę, czy to, że Kościół powinien kontynuować szerzenie jej kultu, jako znanej ikony zagubionej starszej pani, która dla praktycznych celów przestała wierzyć?” – pisał.
W sumie trudno się dziwić: dla kogoś, kto nie rozumie podstaw chrześcijańskiej duchowości, słowa „nie ma we mnie wiary”, pojawiające się w ustach głosiciela Dobrej Nowiny, muszą pozostać niezrozumiałe. Jednak kiedy przypomnimy sobie Jezusa wołającego na krzyżu: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?” – nabierają one zupełnie innego wymiaru. „Po raz pierwszy od 11 lat zaczęłam kochać ciemności” – wyznawała święta już pod koniec życia. – „Ponieważ wierzę teraz, że jest to część, bardzo, bardzo mała część Jezusowych ciemności i Jego cierpienia na ziemi. (…) Dzisiaj rzeczywiście poczułam głęboką radość, że choć Jezus nie może przeżywać agonii, to chce jej na nowo doświadczać we mnie”.
Ojciec Brian Kolodiejchuk, postulator procesu kanonizacyjnego Matki Teresy i redaktor książki „Pójdź, bądź moim światłem”, zbierającej owe pisma, nie ma wątpliwości: ciemności towarzyszące Matce Teresie miały charakter mistyczny. „Została powołana, by posługiwać najuboższym. Jej służba dotyczyła jednak nie tylko ich fizycznych cierpień, ale obejmowała również ich cierpienia wewnętrzne: poczucie opuszczenia przez Boga, samotność, odrzucenie, izolację, poczucie, że nikt ich nie kocha, nie troszczy się o nich” – tłumaczył o. Kolodiejchuk na łamach GN w rozmowie z ks. Tomaszem Jaklewiczem. – „To była (…) ciemność wynagradzająca, ciemność solidarności z tymi, którzy cierpią w podobnych warunkach. Ci święci, którzy wchodzą w taką przeobrażającą jedność po oczyszczeniu przez ciemną noc zmysłów ducha, nadal żyją w duchu wynagrodzenia i ekspiacji dla dobra swoich braci i sióstr”.
Samotność nie do wytrzymania
Wezwanie, by porzucić zgromadzenie sióstr loretanek, gdzie święta czuła się bardzo szczęśliwa, i „iść na ulicę, by służyć najbiedniejszym z biednych”, przyszło do niej nieoczekiwanie w 1946 r., w pociągu z Kalkuty do Dardżylingu. Nie od razu jednak mogła na nie odpowiedzieć. Kierownik duchowy Matki Teresy, o. Van Exem, początkowo nie pozwolił swojej podopiecznej na rozmowę z arcybiskupem Kalkuty na ten temat. Przez cztery miesiące weryfikował w ten sposób autentyczność jej powołania, aż całkowicie upewnił się, że głos w sercu zakonnicy pochodzi od Boga. Ten głos był bardzo silny i ciągle nalegał: „Czy odmówisz Mi?”.
Ona sama, nim jeszcze usłyszała to wezwanie, ślubowała, że nie odmówi Jezusowi niczego. Nie wiedziała jednak wtedy, że w jej życiu pojawi się „powołanie w powołaniu”, polegające na tym, by „zaspokajać pragnienie Jezusa poprzez służenie Mu w najuboższych z ubogich”. „»Pragnę« – powiedział Jezus na krzyżu, kiedy był pozbawiony wszelkiej pociechy, umierając w absolutnym Ubóstwie, opuszczony, wzgardzony i rozbity na ciele i duszy. Jezus mówił, że pragnie nie wody, lecz miłości, ofiary. Jezus jest Bogiem: dlatego Jego miłość, Jego pragnienie jest nieskończone. Naszym celem jest ugasić to nieskończone pragnienie Boga, który stał się człowiekiem” – pisała później do sióstr, objaśniając pierwotne konstytucje Misjonarek Miłości.
To pragnienie Ukrzyżowanego stało się wkrótce jej udziałem. „Ciemność jest tak ciemna – a ja jestem samotna, niechciana, opuszczona. Samotność serca, które pragnie miłości, jest nie do wytrzymania” – zapisze po 10 latach działania Sióstr Miłosierdzia. Co więcej, wyzna, że praca wśród ubogich wcale nie daje jej radości: „nic mnie w niej nie pociąga, nie ma w niej gorliwości”. To wyznanie szczególnie szokuje, bo przecież wydaje się tak bardzo nie pasować do jej twarzy pełnej dobroci i uśmiechu, i do całej działalności, dla której właśnie słowo „gorliwość” wydaje się najbardziej odpowiednie.
Szczęście innego rodzaju
Czy zatem uśmiech Matki Teresy był tylko maską? A może miała ona naturę depresyjną, skłonność do popadania w zmienne nastroje? Ci, którzy ją znali, twierdzą coś zupełnie przeciwnego: że właśnie emocjonalna równowaga była najmocniejszą stroną jej osobowości. Zwróćmy uwagę, że nawet najbardziej dramatyczne wyznania zawsze kończą się u niej poddaniem się woli Bożej. „Jestem Twoja. Odciśnij na mojej duszy i życiu cierpienia swojego Serca. Nie zważaj na moje uczucia, nawet na mój ból. Jeżeli moje oddzielenie od Ciebie przyprowadzi innych do Ciebie, a w ich miłości i towarzystwie znajdziesz radość i przyjemność, jestem gotowa, Jezu, z całego swego serca cierpieć dalej to, co cierpię, nie tylko teraz, ale na wieki. (…) Jestem gotowa czekać na Ciebie całą wieczność”.
Ojciec Brian Kolodiejchuk zwraca uwagę, że Matka Teresa rozróżniała swoje własne odczuwanie od rzeczywistości. „Przyjmuję nie uczuciami, ale wolą Wolę Boga” – zanotowała podczas podróży pociągiem w 1964 r. To, że nie czuła w swoim sercu wiary ani miłości, nie oznacza wcale, że ich tam nie było. Przeciwnie: musiała mieć w sobie wielką wiarę i miłość, by przy doświadczeniu takiej oschłości wytrwać w swoich postanowieniach. „Serdeczne »tak« dla Boga i wielki »uśmiech« dla wszystkich – wydaje mi się, że te dwa słowa są jedynymi, które pozwalają mi iść dalej” – pisała. I w tym wszystkim odnajdywała szczęście, tyle że nie było ono stanem emocjonalnym, a czymś znacznie głębszym. Polegało na pewności, że pełni się wolę Bożą.
„(…)ta szczęśliwa noc, chociaż zaciemnia ducha, czyni to tylko w tym celu, aby dać mu światło odnośnie do wszystkich rzeczy” – pisał św. Jan od Krzyża. Choć noc ducha jest zawsze cierpieniem, ościeniem, udręką, to przynosi szczęście innego rodzaju. Kiedy gaśnie światło, wyostrzają nam się inne zmysły. Życie Matki Teresy wśród najuboższych, nie tylko materialnie, ale przede wszystkim duchowo, rozumienie ich potrzeb, było możliwe dlatego, że sama dzieliła ich cierpienie i opuszczenie. Dzięki temu stała się dla nich światłem.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).