– Amakuru? Nimeza! – Jak się masz? Świetnie! Bo jak tu się świetnie nie poczuć po doskonałej kawie...
Dorota do Rwandy bardzo pasuje. Na stałe mieszka w Warszawie i często właśnie w Amakuru parzy kawę. – Wiele lat temu wyjechałam jako wolontariusz świecki na misje i tak się zaczęło. Obecnie w Rwandzie powoli uczę się języka i niektórzy nawet twierdzą, że staję się Rwandyjką. Tam dostałam też imię, które uwielbiam: Munezero – Radość. Jest to świat, do którego tęsknię, będąc w Polsce.
Ale i tutaj jest w ciągłym ruchu: – W sklepie opowiadam klientom o produktach, materiałach, z których są wykonane, o ludziach, którzy nierzadko poświęcają swoje życie na produkcję figurek – to jest jedyne źródło utrzymania ich rodzin. Mówię warszawiakom o kulturze, o życiu mieszkańców Afryki. Słuchają chętnie, a potem wracają do nas...
Radość z zakupów
– Żeby sprzedawać świetną kawę, musieliśmy ją z Afryki przywieźć. Rok temu sprowadziliśmy trzy tony kawy i pół tony wspaniałej herbaty – opowiada ks. Limanówka.
Do kawiarni na małą czarną przyszedł pallotyn, br. Zdzisław Olejko. W Polsce jest obecnie na leczeniu. Na stałe, od 30 lat, mieszka właśnie w Rwandzie, w Kigali. – Warsztat tam mam, zajmuję się światłem, wodą, utrzymaniem domu. Jeżdżę też do różnych wspólnot, by pomagać. Każdy ma swoje dzieło, a tam wszystko mnie pociąga. I wiem, że na mnie czekają, więc niedługo wracam – opowiada, dopijając espresso. – Do Amakuru wpadłem na łyk czarnej kawy, bo po prostu zatęskniłem – śmieje się. Brat Zdzisław mówi, że rwandyjska kawa jest najlepsza. W Polsce trudno szukać pełniejszego aromatu i smaku: – Nasza kawa rośnie na glebach wulkanicznych, żyznych. Ziarna dojrzewają na nasłonecznionych stokach. Dlatego jej smak i aromat są tak niepowtarzalne.
Katarzyna Matusz-Braniecka podaje latte. Gość przyjechał specjalnie aż z dalekiego Ursynowa. – Ludzie piją naszą kawę i cieszą się, że w ten smaczny sposób pomagają Afryce. Oglądają kolorowe chusty i cieszą się barwami afrykańskimi. A mnie bardzo cieszy, że miejsce stało się popularne zarówno wśród młodzieży, jak i starszych. Bywa, że goście rozmawiają i o poważnych sprawach: wierze czy starej Warszawie. Starsi opowiadają nam o tutejszych klimatach jeszcze z okupacji, z powstania, z powojnia. Pokazują domy obok i opowiadają historię z 1944 r. To wzruszające, jak zbliżają miejsce, czas i... dobra kawa.
A tymczasem Radość – Dorota oddaje się w Rwandzie zakupom. Dla warszawskiego Amakuru. – Odwiedzam pracownie lokalnych artystów, bazary, na których jest wszystko! Potrafię się targować, więc sprzedawcy mnie szanują – śmieje się. – Gdy dodatkowo muzungu (biały) wykaże się znajomością chociaż podstawowych zwrotów w języku kinyarwanda, od razu zyskuje respekt i ceny odrobinę maleją. Nieraz słyszałam w Amakuru: „Jakie ma pani wspaniałe sandałki. Czy mogłaby pani takie sprowadzić?” albo „W Afryce mają doskonałe drewno. Czy mogłabym prosić o korale?” – więc teraz szukam tych wspaniałości i przywiozę je do Warszawy. Zamówiłam już soki z marakui, które produkują małe siostry od Jezusa, a w planach są jeszcze masło orzechowe, akabanga (przyprawa do potraw, bardzo ostra), orzeszki makadamia, przyprawy, chusty, sandały i wiele innych rzeczy, które uda mi się zdobyć na targu. I herbata Orthodox, z którą wiąże się zabawna historia...
Nie tak dawno Dorota przyszła do Amakuru strasznie niewyspana i chyba ciut znudzona. Zajęła się wycieraniem szklanek. Nagle przed sklepem przejechał samochód z ciemnoskórymi mężczyznami. – Powiedziałam na głos: „Chodźcie do nas!”. Ale samochód odjechał. Po chwili jednak panowie... wrócili. Elegancko ubrani, a ja ze ścierą. Zapytali, co to za miejsce. Opowiedziałam. Jeden z nich podał mi dłoń i przedstawił się. To był ambasador Rwandy w Berlinie. Jechał do naszego prezydenta na spotkanie, ale po drodze zobaczył napis „Amakuru” – „Jak się masz”. I musiał koniecznie odpowiedzieć: „Nimeza!”. A potem napił się herbaty Orthodox, jego ulubionej.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Poinformował o tym dyrektor Biura Prasowego Stolicy Apostolskiej, Matteo Bruni.
Franciszek zrezygnował z publikacji adhortacji posynodalnej.
Jako dewizę biskupiego posługiwania przyjął słowa „Ex hominibus, pro hominibus” (Z ludu i dla ludu).