Przeważnie wyciągani są z cienia, gdy w jakimś zakątku świata zaczyna się źle dziać. Ich zwyczajna codzienność niestety zbyt mało nas interesuje. Myślę o misjonarzach.
Ze względu na swą pracę sama tak często postępuję. Gdy coś niedobrego zaczyna się gdzieś dziać przeglądam listę polskich misjonarzy z nadzieją, że zechcą pomóc, naświetlić sytuację, wytłumaczyć, o co tak naprawdę chodzi. Kto jak nie oni, ludzie doskonale znający realia krajów, w których przyszło im żyć. I tak ostatnio o sytuacji w okupowanym przez islamistów filipińskim Marawi pisał mi pracujący tam marianin, a o ludziach umierających z głodu w Wenezueli opowiadał oblat. Misjonarze to największa siatka dziennikarzy na świecie. W oparciu o pisane przez nich newsy działają dwie duże włoskie agencje informacyjne Fides i AsiaNews. W Polsce tę lukę nieśmiało próbuje zapełnić portal misyjne.pl. Wiem, że w natłoku swych tysięcy codziennych zajęć misjonarze nie mają wiele wolnego czasu, ale i tak jestem głęboko przekonana, że medialnie zbyt mało wykorzystujemy ich wiedzę i doświadczenie. I że sami zbyt mało piszemy o ich codzienności, szczególnie wtedy, gdy „nic” się nie dzieje.
Ostatnio spotkałam w Rzymie dwie polskie salwatorianki. Rzucały się w oczy na placu św. Piotra, ponieważ ich zakonne spódnice były z barwnego materiału. To charakterystyczne dla kobiet Afryki. Owijają się kawałkiem materiału, który chroni przed pobrudzeniem zasadniczy strój, a w zależności od potrzeb służy, jako chusta do noszenia dzieci, kocyk na którym można usiąść, czy ręcznik w który wytrzeć umorusane maleństwo, itp. Od kolorowych spódnic przeszłyśmy do rozmowy o misyjnej codzienności. Siostra Damiana Żoczek od 35 lat pracuje w Demokratycznej Republice Konga. To silna kobieta zaprawiona w misyjnych bojach, która wybierając się na zakupy często sama ścina piłą pnie powalonych drzew, by mogła dalej przejechać. A ta wyprawa na zakupy to bagatela tysiąc kilometrów w jedną stronę. I tak od słowa do słowa w pewnym momencie w oczach misjonarki pojawiły się łzy. „Mamy na misji wszystko, czego potrzebujemy. Prąd sami produkujemy, wodę ciągniemy ze studni, ziemia jest żyzna, daje pożywienie i owoce, ludzie bardzo nas potrzebują, ale sami nam też bardzo pomagają. Brakuje nam tylko bezpieczeństwa” – mówiła ze ściśniętym gardłem. Kilka tygodni wcześniej musiała się salwować ucieczką ze swej misji zaatakowanej przez rebeliantów. Kazali im zdjąć habity i przebrać w stroje pielęgniarek (ta niesiony przez nie posługa być może uratowała im życie), a także zmazać z samochodu nazwę zgromadzenia. Uciekła wraz z współsiostrami, ponieważ ich obecność zagrażała życiu pozostałych mieszkańców wioski. Rebelianci grozili odwetem. Tak dzięki temu spotkaniu dowiedziałam się o trwającym od wielu tygodni dramacie w tym kraju, gdzie palone są misje, niszczone kościoły, plądrowane szpitale i szkoły. Dzięki niej miałam „newsa”, który na falach papieskiej rozgłośni popłynął dalej w świat przypominając o zapomnianym dramacie tego afrykańskiego kraju.
Nie to było jednak w tym spotkaniu dla mnie najważniejsze. „Gdy przyjechali rebelianci ludzie wstawili się w naszej obronie. Tłumaczyli, że jesteśmy «ich», że to oni o nas prosili. Wstawiali się za nami ryzykując życiem – mówiła mi wzruszona siostra Damiana. – Teraz dzwonią do mnie mówiąc, że pilnują szpitala i kaplicy, by nikt niczego nie rozkradł. Co dało się ukryć przed rebeliantami, to pochowali”. Gdy się żegnamy misjonarka, która zdecydowanie mogłaby już odpoczywać na zasłużonej emeryturze mówi: „Jak tylko się trochę uspokoi wracamy. Ludzie nas potrzebują”. I znów łamiącym się głosem dopowiada, że gdy ludzie z wioski powiedzieli jej, iż zachowali się tak, a nie inaczej, bo tego nauczyły ich siostry wiedziała, że jej misyjne sianie naprawdę ma sens.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Wraz z zakorzenianiem się praktyki synodalności w Kościele w Polsce - nadziei będzie przybywać.